Św. Jacek Odrowąż (herbu Odrowąż, ur. 1183 w Kamieniu Śląskim, zm. 15 sierpnia 1257 w Krakowie) był polskim duchownym katolickim, dominikaninem, kaznodzieją i misjonarzem. Jest świętym Kościoła katolickiego oraz historycznym patronem Polski. Wstąpił do nowo utworzonego Zakonu Kaznodziejskiego, jako pierwszy z Polaków. Św. Jacek i jego towarzysze byli w Polsce pierwszymi dominikanami. Ewangelizował ludność Moraw, Karyntii, Czech, Polski, Prus i Rusi, stąd nazywany był Apostołem Ludów Słowiańskich, Apostołem Słowian, Światłem Północy, Apostołem Północy czy też Światłem ze Śląska.
Św. Jacek Odrowąż – życie i cuda
Kiedy śpią ludzkie serca, nieczułe i głuche, nie pamiętając o Bogu, o przyszłym życiu, wtedy narasta na nich pancerz grzechu, wtedy trzeba słowa-płomienia, słowa-gromu. Słowo takie w nieczułe serca uderza i wskrzesza i grozi, obiecuje i porywa w górę, leczy i zbawia…
Po wszystkie czasy wielkim był urząd kaznodziei. Tym, który pierwszy go pełnił, był sam Pan Jezus Chrystus. Po Nim apostołowie. Potem, przez wszystkie wieki chrześcijaństwa przemawiali kapłani i święci.
Z celem głównym głoszenia słowa Bożego powstał w wieku XIII w Italii zakon Dominikanów czyli kaznodziejski.
Na południu Francji w Prowansalii rozszerzała się wtedy sekta heretycka albigensów. Ludzie ci nie tylko odrzucali prawdy Kościoła katolickiego, lecz zarazem uznawali sposób życia, przeciwny moralności i powstawali przeciwko porządkowi społecznemu.
W Prowansalii zatrzymał się św. Dominik i zaczął tych ludzi nawracać. Jednocześnie wojska z innych okolic Francji walczyły z nimi i tępiły tych wrogów ludzkości. Ale św. Dominik chciał ich pokonywać tylko słowem Bożym. Liczne też były nawrócenia albigensów.
Św. Dominik wśród świętych różni się właśnie tą mocą słowa, ubóstwem i wyrzeczeniem siebie. Te wszystkie trzy dary posiadł również św. Jacek, pierwszy dominikanin polski.
Był w Polsce ród Odrowążów. Wyszli z niego w wieku XII i XIII: błogosławiona Bronisława, świętobliwy Iwon, biskup krakowski i św. Jacek. W XVI wieku z rodu tego wyszła matka św. Stanisława Kostki.
Gniazdo Odrowążów było w krakowskim, ale rodzice Jacka, Eustachy i Beata z Tęczyna mieszkali w Wielkim Kamieniu na Ślqsku, w księstwie Opolskim. Gdy przyszło na świat dziecię, tak miłym się zdało, że nazwano je Hiacyntem. Hiacynt to kamień drogocenny, o którym wspomina Objawienie św. Jana i hiacynt to wonny kwiat.
Tym właśnie stał się Hiacynt dla Kościoła i ludzkości. W pieszczotliwej formie nazwano go Jackiem i odtąd imię to przyjęło się w Polsce. W licznych żywotach św. Jacka, pisanych za granicą, nazywają go Hiacyntem. Dziecko jeszcze w pieluszkach dziwnie było spokojne. Nie sprawiało żadnego kłopotu ani trudności matce i niańce. Kiedy podrosło, nie lubiło zabaw. Za to dziwnie pociągał małego Jacka obraz Matki Boskiej. Chętnie przebywał w kościele i nieraz rozumiał słowa księdza.
Chłopiec stawał nieraz na ganku obszernego dworu modrzewiowego, rozdając ubogim jałmużnę. Kiedy posłyszał, że we wsi jest choroba lub nieszczęście, spieszył tam z pomocą. Rodzice nie stawiali przeszkód pobożności Jacka, nie odciągali go od Boga dla celów światowych, nie uczyli, by robić tylko to, co potrzebne dla kariery i zdobycia bogactwa. Obok wielkiego zepsucia kwitła wtedy wielka wiara.
Kiedy Jacek oznajmił, że czuje powołanie do stanu duchownego, Beata Odrowążowa nie sprzeciwiała się woli Bożej.
Był wtedy stryj Jacka, Iwo Odrowąż, kanonikiem i dziekanem kapituły krakowskiej. Był to człowiek pięknego charakteru i wielkiej uczoności. Uważają go też za świętego, chociaż nie przeprowadzono jego kanonizacji. Dochodów kanonickich i mienia swego dziedzicznego używał na fundowanie kościołów i na pomoc ubogim. Wziął on w opiekę Jacka. W murach katedry na Wawelu, które słyszały modły tylu świętych polskich, chłopiec rozmawiał z Bogiem. Stryj uczył go i kierował jego krokami.
Tak upływały dni Jacka u stryja na modlitwie, nauce i wspieraniu ubogich. Razem z nim kształcił się bł. Czesław. Ksiądz Iwo uważał, że Jacek dużo może dać ze siebie światu. Pobudził więc chłopców do nabycia głębszej wiedzy.
Wielkie było wtedy zadanie księdza w Polsce. Chrześcijaństwo nie zostało jeszcze zupełnie ugruntowane. Przez przeszło dwa wieki można było więcej zdziałać, gruntowniej lud nawrócić i oświecić. Ale pierwsi księża w Polsce byli Niemcami, Czechami, Francuzami. Pierwsze zakony, które osiadły w Polsce: Benedyktynów, Cystersów, Kanoników Regularnych, Franciszkanów składały się przeważnie z cudzoziemców. Nie umieli więc oni trafić do ludu, nie znali jego obyczajów.
Polska podzielona była w XIII wieku na księstwa. Pełno było waśni, wojen domowych, napadów i grabieży. Synowie jednej matki bili się ze sobą, zamiast razem przeciw Niemcom się obrócić. Jak upadły wtedy w Polsce obyczaje, mówi o tym historyk w następujących wyrazach:
„Pojęcia wiary, cnoty i czci zupełnie były inne, niż teraz. Godność człowieka stanowiły: bogactwo w uzbrojeniu, srogość w boju, ród, dostatki; niemałą zaletą była wyniosła postawa i kształtność ciała. Chciwość władzy pokazywała się niesłychana; dla niej syn na ojca, ojciec na syna zasadzki robił; brat brata z zimną krwią mordował, choć węzeł rodzinny uważano za święty obowiązek. Zemsta, a osobliwie za zabójstwo krewnego lub towarzysza podnosiła rycerza u drugich. Zabijać, podpalać, łupić na drodze i po domach, uważano tylko, jakoby za robienie drobnych poswarek, ale było hańbą i wielkim przestępstwem kraść cichaczem. Przekupstwo radców książęcych i sędziów zdarzało się ciągle. Porwać gwałtem pannę, mężatkę, zakonnicę, poczytywano za zwykłą psotę rycerską. Niewierność małżeńska do wieku XI uchodziła w Czechach, a więc i w Polsce za zaszczyt. Niejeden rycerz z kilku żonami brał śluby”.
Stało więc przed każdym księdzem wielkie zadanie zwalczania tych złych obyczajów, tych ciężkich grzechów narodu. A tym trudniejszym to było, że jeszcze w Polsce taiły się resztki pogaństwa, że jeszcze dokoła żyli pogańscy Prusowie, Łotysze, Jadźwingowie, Litwini, Tatarzy. Wszak za Mieszka II odbył się w Polsce gwałtowny nawrót do pogaństwa, wszak długo po lasach taili się kapłani starych bogów.
Z drugiej strony w tym kraju wiary nie dość pewnie ugruntowanej, szerzyły się różne sekty i herezje. A od wschodu groziła jedności Kościoła Ruś prawosławna.
Jakież to było olbrzymie pole dla pracy misyjnej! Nie czas już było głosić kazania tylko w kościele parafialnym, odprawiać nabożeństwa, udzielać sakramentów, doskonalić się i służyć Bogu. Trzeba było iść w tę gęstwinę zepsucia i fałszywej wiary, wstrząsać sumieniami, uczyć prawdy, przywodzić do jedności Kościoła.
Ale jeszcze w Polsce nie było żadnego zakonu kaznodziejskiego, misyjnego, kiedy Jacek przybył z matką do Iwona Odrowąża, kanonika katedry krakowskiej, prosząc o przygotowanie do stanu kapłańskiego.
Wielka stąd była radość ks. Iwona! Nie trudno było Jackowi przygotować się do święceń, gdyż nauczył się już teologii. Trzeba było tylko przyuczyć się obrzędów kościelnych.
Żywoty Jacka nie opowiadają, gdzie i kiedy był wyświęcony i odprawił pierwszą Mszę św. Przechowała się tylko pamięć, że odprawiał Mszę św. z takim uniesieniem, że nieraz płakał przy sprawowaniu Boskiej Ofiary.
Bł. Wincenty Kadłubek, biskup krakowski, tak cenił Jacka, że pomimo młodego wieku, uczynił go kanonikiem, potem zaś archidiakonem czyli najbliższym swym pomocnikiem.
Jacek, jako młody kapłan, nie zmieniał swego sposobu życia. Modlitwa, ostre umartwienie, pomoc bliźniemu — oto jego zajęcia. Cały jego dochód szedł na jałmużnę.
Dotąd w Krakowie wskazują, dom, gdzie podług podania, mieszkał św. Jacek. Był to dom otwarty dla nędzy. Nic też dziwnego, że lud tak dobrze go zapamiętał.
Żywoty Jacka wspominają, że studiował wraz z bł. Czesławem prawo i teologię w Paryżu i Pradze czeskiej.
Kiedy biskup Iwo został kanclerzem księcia Leszka Białego, uznał, iż potrzebna mu znajomość prawa i jako starszy już człowiek, udaje się z Jackiem i Czesławem do Bolonii, a właściwie do Vicenzy, dokąd szkoła prawnicza chwilowo była przeniesiona.
Wraz z Iwonem Odrowążem i Czesławem Jacek pojechał znowu na studia do Paryża. Została zapiska O. Gerwazego z Chechester, że około r. 1217 Iwo Odrowąż uczył się w szkołach w Paryżu. Złożył ślub na ręce papieża Honoriusza, że wstąpi do Norbertanów. Śmierć stanęła na przeszkodzie. Jak pisze Honoriusz III, do śmierci Iwo nosił habit norbertański pod suknią. [Ten akapit został edytowany, gdyż w książce nastąpiły błędy sprawiające, że część treści jest niezrozumiała]
Tymczasem biskup Kadłubek postanowił opuścić stolicę biskupią i resztę życia spędzić w klasztorze Cystersów. Następcą na stolicy i sam biskup i wszyscy wierni chcieli widzieć Iwona Odrowąża. Tymczasem umarł Henryk Kietlicz i papież chciał obsadzić Odrowąża na prymasostwo. Ale w Wielkopolsce panowały trudne stosunki i Odrowąż czuł, że nie sprostałby zadaniu i wołał zostać w Krakowie, gdzie więcej mógł zdziałać. Chodziło o to, by papieżowi to wytłumaczyć i by otrzymać pozwolenie pozostania w Krakowie. Wyprawił się więc biskup Iwon do Rzymu, by tam owo pozwolenie uzyskać.
Iwo zabrał ze sobą nieodstępnych swych pomocników Jacka i Czesława. Przyłączyli się też do nich Herman Niemiec i Henryk z Morawy.
Podróż była wtedy bardzo uciążliwa. Nikt nie zajmował się naprawą dróg, zakonu, do którego Iwo zobowiązał się nawet wstąpić. Nikt nie ochraniał podróżnych od rozbójników, ciasne i niewygodne były zajazdy po drodze. Po długich trudach dotarli nasi podróżnicy do Rzymu.
A wtedy Rzymem wstrząsnął niezwykły wypadek.
W kościele św. Sykstusa zebrali się duchowni wśród nich w białym habicie i czarnym płaszczu stoi zakonnik. To św. Dominik. Oto, jak go opisuje bł. Odylia: „Jest w kwiecie wieku. Twarz jego piękna, lekkim okraszona rumieńcem, oczy wymowne, czoło lśniące blaskiem geniuszu. Biała powłóczysta szata okrywa smukłą postać, dodając jej niezwykłego uroku”.
Miała się zacząć uroczystość wprowadzenia S. S. Dominikanek do tego kościoła. Nagle do kościoła wbiega zdyszany i blady posłaniec. Zwraca się do kardynała Fossenuovy:
— Wasza Dostojność, ciężką przynoszę nowinę. Synowiec Waszej Dostojności, Napoleon spadł z konia i zabił się!
Kardynał, który kochał bardzo swego synowca, przechylił się zemdlony w ramiona Dominika.
— Proszę pamiętać, kardynale, że Kościół, sił twych i pracy potrzebuje,— powiedział św. Dominik, gdy kardynał doszedł do siebie.
— Dominiku — rzekł kardynał, — proś za nim Pana, mówią, że On modlitwę twoją zawsze przyjmuje.
— Odprawię za niego Mszę św. — zawołał Dominik.
W kościele w trumnie ustawiono zwłoki Napoleona. Dominik odprawiał Mszę tak zatopiony w Bogu, że podczas Podniesienia ujrzano go wzniesionego ponad głowami ludzi. Po Mszy przystąpił do zwłok kirem okrytych, poskładał złamane członki, i zawołał silnym głosem:
— Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!
I zabity podniósł się z trumny.
Iwo i jego towarzysze byli przy tym obecni. Iwo pomyślał, że zakon, mający tak świętego patriarchę, mógłby dużo łask wnieść do Polski. Udał się więc do św. Dominika, prosząc go, by posłał braci do jego kraju.
— Najwięcej zdziałać mogą w danym kraju ci, co znają jego język i pochodzą z niego, — powiedział Dominik — mało mam braci, nie mam nikogo do dyspozycji. Ale gdybym miał zakonników – Polaków… Posłałbym ich zaraz…
Słysząc o tym, Jacek i Czesław, a za nimi Herman i Henryk oświadczyli, że chcą zostać dominikanami. I na drugi dzień w klasztorze św. Sabiny prałaci polscy zamienili jedwabne szaty i złote łańcuchy na białe habity św. Dominika. Dotąd w kościele św. Sabiny zachowało się malowidło na ścianie, przedstawiające obłóczyny św. Jacka. Kiedy inni bracia jeszcze leżą, on zrywa się z podniesionym czołem, jak człowiek wiecznie dążący naprzód… Święty nasz pod imieniem Hiacynta dotąd czczony jest bardzo w Italii. Jest to jeden z nielicznych naszych świętych, których kult przekroczył granice rodzinnego kraju.
Odbywszy nowicjat i złożywszy śluby zakonne, Jacek z trzema swymi towarzyszami poszli z powrotem do Polski. Szli piechotą przez kraje dzisiejszej Jugosławii i Austrii, szli o żebranym chlebie, przemawiając w drodze do ludu i nawracając grzeszników. Sława ich poprzedziła ich, gdy wchodzili do miasta Fryzaku w Karyntii. Spotkano ich z radością i wnet ustawiono na rynku kazalnicę.
Św. Jacek zaczął głosić słowa Ewangelii. A mówił cudnie, gdyż struga natchnienia Ducha św. płynęła przez jego usta. Tłumy zostały wstrząśnięte i porwane mowę prostą, a pełną prawdy Chrystusowej. Rozległ się płacz i jęk, ludzie głośno wyznawali swoje grzechy, bogaci młodzieńcy rzucali się do stóp Jacka, prósząc o przyjęcie do zakonu i ofiarowując swoje bogactwa. Mieszkańcy Fryzaku prosili o założenie klasztoru.
Zatrzymał się więc św. Jacek przez pół roku we Fryzaku i założył klasztor. Zostawił w nim przełożonym Hermana Niemca. Potem ruszył w dalszą drogę.
Ale kiedy przyszli na Morawy, do Ołomuńca, tu znów zaczęto wśród niesłychanego zapału i kajania się z grzechów prosić o założenie klasztoru. Tu ustanowił Jacek przeorem Henryka Morawianina. Czesław został w Pradze czeskiej.
Przez cały ten czas Jacek znosił trudy i niewygody podróży z wielką cierpliwością. Po drodze wstępował do każdego kościoła, odprawiał Mszę św. i przemawiał do wiernych.
Tymczasem Kraków, w którym sprawował urząd biskupi Iwo Odrowqż, oczekiwał z niecierpliwością przybycia Dominikanów. Nadeszła wreszcie wieść, że już się zbliżają do miasta. Wszyscy mieszkańcy z duchowieństwem i księciem Leszkiem Białym na czele wyszli na spotkanie Jacka i jego braci. W procesji spotkali dwóch pieszych, skromnych mnichów, którzy nieśli w swych rękach nieogarnione skarby miłości Bożej. Zakłopotali się na ten widok pokorni pielgrzymi. A dokoła brzmiały pieśni nabożne i radosne okrzyki.
Zostało podanie, że Leszek Biały nagle stanął w zdumieniu, potem upadł do nóg Świętego, całując jego ręce.
— Taki hołd należy się Bogu, nie mnie grzesznikowi, — powiedział Jacek.
— Ojcze — odparł pobożny książę — cóż dziwnego, że taki hołd ci składam? Widzę nad tobą Matkę Boską w majestacie.
Ujrzał Jacek, że Najświętsza Panna, której był zawsze tak wiernym czcicielem, sama go wprowadza do Ojczyzny. Z lekkim sercem wszedł tedy do katedry na Wawelu, by złożyć dzięki za tę opiekę.
Biskup Iwo oddał Dominikanom kościół św. Trójcy, który był dotąd parafialnym. Sam zaś zaczął budować ten wspaniały kościół Maryi Panny, który dotąd stoi w rynku koło Sukiennic i jest jedną z największych ozdób Krakowa.
Św. Jacek zaczął głosić kazania do ludu. Jak pisze żywotopisarz Jacka, „Kraków otrząsnął się z pyłów herezji ariańskiej, zwlókł z siebie łachmany niezgody, niewstrzemięźliwości i rozpusty, a przywdział szatę pokuty, rozpoczął poprawę życia”.
Gromiąc grzechy, nawołując do odrodzenia i wyleczenia swych dusz, Jacek wskazywał na lekarstwo, które przyniósł ze sobą. Otrzymał je od św. Dominika.
Tym lekarstwem było odmawianie różańca. Św. Dominik był wielkim czcicielem Najświętszej Dziewicy. Nieraz ukazywała się mu Ona w nieziemskim widzeniu, dając mu szczęście bez granic i siłę do pracy i cudów.
Znużony całodzienną pracą, miał Dominik zwyczaj wychodzić do lasu za miastem i tam się modlić. Gdy raz zatopił się cały w modlitwie, błagając o zbawienie dusz, spłynęło ku niemu światło. Po świetle tym, jak po drodze, zeszła Królowa Niebios w orszaku dziewic w złotych szatach, wśród cudnych pieśni. Podała mu różaniec.
— Nie płacz nad ziemią, Dominiku — przemówiła Królowa Niebios, — idź raz jeszcze do ludu i każ mu, niech piętnaście razy powtarza Modlitwę Pańską i w stu pięćdziesięciu pozdrowieniach niech woła do mnie, rozpamiętując przy tym tajemnice dzieciństwa, męki i chwały Jezusa.
Dominik, otrzymawszy ten wielki dar, wracał do miasta. Dzwony zaczęły dzwonić i zwołały lud do świątyń. Dominik pośpieszył do katedry i zaczął mówić o nowej łasce Maryi. Lud nie uwierzył i chciał wychodzić z kościoła. Nagle spadła straszliwa burza. Dokoła zrobiło się ciemno. Tylko na ambonie jaśniała postać świętego, głoszącego z uniesieniem chwałę Maryi.
Odtąd zaczęto odmawiać różaniec. I odtąd zaczęły się liczne nawrócenia kacerzy (tj. odstępców od wiary).
Podczas nowicjatu w klasztorze św. Sabiny w Rzymie nauczył się św. Jacek odmawiać różaniec. I potem przyniósł go ze sobą do Polski. Wkrótce rozpowszechnił się on tak bardzo, że stał się jednym z najładniejszych, najbardziej rozpowszechnionych nabożeństw w Polsce.
Po świętym Dominiku otrzymał św. Jacek łaskę wskrzeszania umarłych.
Jeden z żywotopisarzy św. Jacka, O. Bzowski, nazwał swą książkę „Cudotwórca Polski”. Wspominamy o ważniejszych cudach. Tak jak je podaje Bzowski, Vita, St. Hiacynthi, O. Stanisław Lek i inne stare źródła.
W uroczystość przeniesienia relikwii św. Stanisława, Jacek wracał z sąsiedniej wioski do Krakowa, aby podczas obchodu wygłosić kazanie.
Nad brzegiem Wisły ujrzał tłum ludzi. Rozlegał się płacz i narzekanie. Święty pospieszył tam. Wszak zawsze przyciągała go wszelka niedola. Tłum rozstąpił się. Na murawie leżały zwłoki topielca. Obok klęczała matka, nieprzytomna z bólu.
— Kiedy utonął? — zapytał Jacek.
— Wczoraj wieczór — odparła matka, której było Falisława na imię — dziś rano go znaleziono.
I wtem poznała Jacka. Rzuciła mu się do nóg:
— Ojcze, ty wszystko możesz u Boga. Pociesz mnie nieszczęśliwą!
Ból matki wzruszył Świętego. Całym sercem zwrócił się do Boskiego Mistrza, u Niego szukając mocy. I naśladując Go, ujął rękę młodzieńca i powiedział uroczyście:
— Piotrze, Jezus Chrystus, którego ja chwałę opowiadam, za przyczyną swej Matki, Maryi Panny, niech powróci ci życie!
I Piotr ożył. Sprawdziły się słowa Matki Boskiej, gdy modlił się do Niej Jacek:
— Jacku, synu mój, o co tylko w Imię moje prosić będziesz Zbawiciela, wszystko otrzymasz.
Prandota z Kościelca przywiózł do Jacka matkę swoją, Judytę, która od siedmiu tygodni zaniemówiła. Ciężko było patrzeć na nieszczęśliwą, która próżno siliła się myśl swą wyrazić.
— Ojcze, uzdrów matkę moją, wszak nigdy nie grzeszyła mową — prosił syn, — słowa jej były zawsze pełne dobroci i dobrej rady!
— Judyto, córko moja, Jezus Chrystus niech rozwiąże twój głos! — powiedział Święty.
I Judyta przemówiła.
Pewna można pani ciężko zachorowała. Czując zbliżającą się śmierć, chciała tylko, by Jacek położył rękę na jej głowie. Co gdy Święty uczynił — ozdrawiała.
Przechowała się też pamięć o wskrzeszeniu Wisława, syna Przybysławy, który utonął w Rabie. A o iluż to innych wskrzeszeniach w odleglejszych okolicach pamięć zaginęła! Zapisano 54 wypadki cudownych wskrzeszeń po modlitwie Jacka.
Pewnego razu, znowu w uroczystość przeniesienia relikwii św. Stanisława, zaszła Jackowi drogę Witosława, ciqgnqc wózek, na którym siedziały siedmioletnie bliźnięta, ślepe od urodzenia.
— Ojcze Jacku, patrz — zawołała Witosława z płaczem — oto te dzieci moje od urodzenia nie widziały słońca!
Jacek przystępił do wózka, mówiqc:
— Niech Chrystus, który wzrok przywrócił ślepemu, i wam spojrzeć pozwoli. Oczy dzieci się otworzyły i pierwsze ich spojrzenie padło na Świętego.
Szeroko opowiadano jeszcze o innym cudzie. Pobożna pani, Klementyna z Kościelca, zaprosiła Jacka do swej wioski. Kiedy wszedł tam, spotkał go płacz i lament. Płakała dziedziczka, płakali wieśniacy. Grad pobił zboże i zagrażał wszystkim głód.
— Ojcze — zawołała dziedziczka, — z radością cię zapraszałam, a we łzach witać muszę. Cały mój dobytek pobił grad.
I kmiotkowie również zawodzili żałośnie.
— Nie bójcie się — przemówił Jacek — Bóg was pocieszy! Idźcie do swych domów, módlcie się, a Bóg wam ześle pomoc!
Wszyscy się rozeszli, we wszystkich chałupach i we dworze dziedziczki modlono się gorqco. Zawsze obecność Jacka pobudzała do modlitwy.
Św. Jacek również ukląkł do modlitwy i w nocy wyszedł cicho, że nikt tego nie zauważył.
Ale kiedy rano ludzie wstali, ujrzeli na polach bujne, szeleszczące żniwo. Znikły kłosy pobite. Zboże było wyższe i ładniejsze, niż przedtem.
Tę sławę pomocnika biednych zachował Jacek nawet po śmierci. W wieku XV dżuma i pomór nawiedziły Małopolskę. Klasztor św. Trójcy, który zawsze słynął z miłosierdzia, nie miał zupełnie chleba, ani dla braci, ani dla cisnących się do furty głodnych ludzi. Wtedy przeor, o. Feliks z Sieradza, pobłogosławił stół, zwoławszy braci do refektarza.
Nagle zapukano do furty klasztornej i zjawili się hojni dobroczyńcy, którzy nawieźli tyle żywności, że mogli się posilić i biedni i bracia. Wtedy przeor miał przemowę do wszystkich ludzi, którą zakończył słowami:
— Wszakże to św. Jacek rok rocznie wypędza przednówkową biedę (święto św. Jacka jest w sierpniu). Za zbliżeniem się jego święta stodółki zapełniają się zbożem, wtedy kończę się żniwa i można poniekąd powiedzieć, że głód uchodzi z waszej chaty, a przychodzi św. Jacek z pierogami.
Wtedy biedny lud powtórzył wzruszony za przeorem: — A przychodźże święty Jacku z pierogami!
I odtąd ta prośba ludu weszła w przysłowie. Św. Jacek zajął się ufundowaniem polskich klasztorów, które miały tak wielkie znaczenie, gdyż mieszkali w nich już nie cudzoziemcy, lecz swojacy, którzy umieli trafić do ludu. Pierwszym założonym przez niego klasztorem po Krakowie był klasztor w Oświęcimiu. Potem biskup Iwo oddał mu kościół św. Jakuba w Sandomierzu. W tym klasztorze zginęli błogosławiony Sadok i 48 dominikanów, podczas napadu Tatarów.
Odwiedził on również Ślqsk i założył klasztor we Wrocławiu, gdzie osadził bł. Czesława.
Potem pomyślał Jacek o właściwym celu swego zakonu — o misjach. Z trzema braćmi: Godynem, Florianem i Benedyktem udał się więc w drogę. Dążył wtedy na Mazowsze. I stanął oto pewnego dnia pod miastem Wyszogrodem, chciał tam przemówić do mieszkańców. Spojrzał ku murom, ale między nim a miastem płynie Wisła i żadnej nie widać łodzi, ani przewoźnika. Bracia zaczęli się niepokoić, ale jak mówi kronika dominikańska, św. Jacek pomodlił się, uczynił znak krzyża św. nad wodami i zawołał:
— W imię Chrystusa idźcie za mnq!
I zaczął iść po wodach, jakoby to była twarda ziemia.
W połowie drogi odwrócił się i ujrzał braci wciąż stojących na brzegu. Nie mieli odwagi iść za nim. Wtedy wrócił do nich i rzucił na wodę swój czarny płaszcz.
— Nie bójcie się dzieci — mówi — oto most, wasz, Jezus poprowadzi was po nim bezpiecznie.
Bracia wstąpili na kapicę i ta przeniosła ich po wodzie, jakby była łodzią.
Mieszkańcy miasta z brzegu ujrzeli ten cud. Wylegli więc przed bramy z okrzykami radości przyjęli misjonarzy i słowo Jacka wielu zwróciło ku pokucie i lepszemu życiu.
Prusacy od czasów św. Wojciecha nie chcieli się nawrócić i wciąż napadami niepokoili Polskę.
Nieopatrzny Konrad Mazowiecki wezwał zakon rycerski Krzyżaków, by nawrócili Prusy. Ale Krzyżacy myśleli tylko o szarpaniu granic polskich i podbiciu najliczniejszych ziem. Nie obchodziło ich wcale zbawienie dusz. Nie spełnili wcale swojego zadania. Św. Jacek wiedział o tym i chciał spełnić to, co oni zaniedbali. Krzyżacy zaś i Niemcy napisali tak o jego misjach, jakby to on pracował dla Krzyżaków i ich chwały, nie zaś dla dusz ludzkich, ginących w ciemności.
Noce całe modlił się i biczował, w dzień zaś głosił słowo Boże wśród ludu twardego, zapamiętałego, który zbrodnie i krzywdy Krzyżaków zraziły do Chrystusa.
Od ks. Świętopełka pomorskiego otrzymał wtedy wyspę na morzu, w ujściu Wisły. Stał tam wówczas niewielki gród. Czując w proroczym natchnieniu, że kiedyś powstanie tu wielkie miasto, chciał rozszerzyć kościół z klasztorem. Wtedy morze się cofnęło wstecz, zostawiając więcej miejsca dla budowy klasztoru. Z czasem dokoła grodu powstało wielkie miasto Gdańsk. Kiedy upadła w tym mieście prawdziwa wiara i zaczęli tu srożyć się luteranie, chcieli zniszczyć klasztor Dominikanów.
Ale dzięki opiece św. Jacka nie mogli tego dokonać.
Założywszy klasztory w różnych miejscach na Pomorzu, poszedł Święty na Żmudź i Litwę. Tu po jego misjach został pierwszym biskupem litewskim bł. Wit, dominikanin i współpracownik Jacka.
Ale niedługo trwało tu chrześcijaństwo. Niemcy-Krzyżacy pustoszyli i niszczyli Litwę, więc bł. Wit musiał uchodzić. Litwini odwrócili się od chrześcijaństwa i dopiero Jagielle udało się ich nawrócić.
Przeszedł potem św. Jacek kraje nadbałtyckie i dotarł aż do Szwecji. Zakon tak szybko tymczasem rozszerzał się w Polsce, że Jordan w 1228 r. ustanawia prowincję polską, a kierownikiem jej mianuje Jacka.
Na zachodzie i północy miał św. Jacek do czynienia z poganami. Teraz obraca się na wschód, ku Rusi.
Ruś jest już chrześcijańska. Ale jest oderwana od Kościoła powszechnego. I przed Jackiem staje wielkie zadanie: zjednoczenie Kościołów. Jeszcze nie powstała wielka myśl unii, połączenia prawosławia z Rzymem, z pozostawieniem nabożeństwa w języku słowiańskim. A już myślał Jacek o pokonaniu schizmy. Założył Święty kościół we Lwowie i Haliczu. W Haliczu nakłania księcia Włodzimierza i żonę jego Salomeę (jak Bolesława Wstydliwego i Kingę), by żyli w czystości.
Potem Jacek przebiega Bałkany, dociera do Tatarów. Tatarzy robili wciąż na nasze ziemie straszliwe najazdy. Św. Jacek myślał, że gdy książęta zachodni nie mogą pokonać ich mieczem, on pokona ich krzyżem. Nie udało mu się wszystkich Tatarów nawrócić. Ale tak był przez nich lubiany, że po wielu wiekach jeszcze Tatarzy byli przychylni dla Dominikanów i wszystkich nazywali Jackami.
Był św. Jacek i na Krymie, i na wyspach Śródziemnego Morza. Podobno dotarł aż do Mongolii i jednego chana nawrócił, przywiózł ze sobą do Europy i ochrzcił ku wielkiemu podziwowi królów, biskupów i wszystkich narodów.
Kiedy zważymy, że podróże te odbywał wśród ludów dzikich i okrutnych, wśród okolic bezludnych, narażony na napaści dzikich zwierząt i rozbójników, wtedy zrozumiemy ogrom poświęcenia i odwagi Świętego. Szedł śmiało, jak w paszczę Iwa przed oblicze chanów srogich i ciemnych, dla których niczym było zamordować człowieka.
Czuł niewątpliwie opiekę Bożą nad sobą. Ale też na pewno pragnął męczeństwa, zazdroszcząc pierwszym chrześcijanom, chcąc dołączyć krwawy kwiat śmierci do wieńca liliowego swych cnót.
Bóg zrządził inaczej i szczęśliwie przyprowadził go do Krakowa z powrotem.
Św. Jacek, idąc na wschód i wracając, dwukrotnie przebywał dłużej w Kijowie. Założył tam pierwsze biskupstwo katolickie. Panował tam książę Włodzimierz, który miał córkę ociemniałą. Św. Jacek przywrócił jej wzrok, zaś pewną możną niewiastę, Bezdanę, uzdrowił w chwili konania.
Dwie te kobiety pomagały mu wybudować kościół z klasztorem na przedmieściu Kijowa, zwanym Padół. Wtedy wiara chrześcijańska nie była utwierdzona na Rusi. Ludność wciąż wracała do pogaństwa. Jacek dowiedział się, że na jednej wyspie na Dnieprze poganie oddają cześć olbrzymiemu dębowi. Przeprawił się na tę wyspę i rzeczywiście ujrzał pogan, zebranych przed dębem dla swych obrzędów.
— Patrzcie, to drzewo upadnie za uderzeniem mej laski! — zawołał.
I uderzył w dęb prastary, który w tejże chwili zwalił się strzaskany.
— Teraz posłuchajcie o prawdziwym Bogu, którego nikt obalić nie może — przemówił Jacek. I mówił tak gorąco, że wielu pogan nawróciło się do prawdziwego Boga. Podobno dotarł Jacek również do Moskwy. Książę moskiewski nie chciał mu pozwolić przemawiać do ludu. Ale sama postać Świętego promieniała miłością i nieziemską mocą. Wszakże papież, gdy przywieziono mu portret Jacka, ukląkł przed nim i powiedział: — To jest prawdziwy święty! — Zrobił on też na księciu tak wielkie wrażenie, że księżę pozwolił mu działać. W Moskwie został obraz, przedstawiający dominikanina. Mieszkańcy opowiadali, że doznali od niego wiele łask, ale nie znali jego imienia. W późniejszych czasach uwięzieni w Moskwie Polacy zostali przez księcia skazani na śmierć przez utopienie. Prosili wtedy św. Jacka o wybawienie i książę ich ułaskawił i pozwolił wrócić do ojczyzny. Moskwicini mówili: — To ten wasz apostoł z tego obrazu wymodlił wam życie.
Wielkie było znaczenie misji św. Jacka dla Polski. Na Rusi, na Litwie, w krajach nadbałtyckich, na Pomorzu torował on pierwszy ślad, po którym poszli jego następcy. Wykreślił on niejako granice, do których później rozrosła się Polska. Wszystkie kraje, które ewangelizował: Ruś, Pomorze, Prusy, Inflanty, Litwa połączyły się potem z Polską. I wszędzie kościół zebrał obfite żniwo dusz. Nieustraszony misjonarz nie tylko rozszerzył owczarnię Pańską. Nie myśląc o tym wcale, rzucił podwaliny pod panowanie i przygotował szlaki, którymi zaczęła się rozrastać potęga Polski.
A tam, gdzie zaczynało się panowanie Polski, tam wchodziła wiara, oświata, lepsze obyczaje i wolność do krajów dzikich i niewolniczych. Tak wolą Bożą światło wiary podnosiło i ulepszało życie narodów.
W roku 1240 Tatarzy pod wodzą Batuchana spustoszyli Ruś kijowską. Był Jacek podówczas w Kijowie.
Podczas gdy Jacek odprawiał Mszę św., horda Tatarów wpadła do miasta; Święty wziął Przenajświętszy Sakrament i z braćmi w procesji wychodził z kościoła.
A stał tam alabastrowy posąg Matki Boskiej, bardzo ciężki. Był to jego ulubiony posąg. Nieraz modlił się przed nim. Jeszcze ostatnie spojrzenie smutku rzuca Jacek na figurę. I słyszy wyraźnie głos:
— Jacku, Syna Mego zabierasz, Mnie komu zostawisz?
— Matko Boża — odpowiada Święty — wziąłbym cię chętnie, ale posągu nie udźwignę — za ciężki.
— Nie bój się ciężaru — odrzekła Matka Boska — kto się ciężaru nie boi, ten go udźwignie!
Jacek wziął posąg z ołtarza — był lekki zupełnie. Z Przenajwiętszym Sakramentem w jednej ręce, z posągiem w drugiej przeszedł przez miasto. Żaden Tatar go nie ruszył, choć już dokoła zaczynała się szerzyć rzeź i pożoga. Nad rzeką zdjął swój płaszcz i tak, jak pod Wyszogrodem, kazał braciom przejść po nim rzekę.
Dalej poszedł, niosąc wciąż posąg, przestrzegając lud przed Tatarami i wołając, by pokutowali dla odwrócenia tej klęski. Doszedłszy do Halicza, złożył figurę w kościele swego zakonu. Potem przeniesiono ją do Lwowa, gdzie jest dotąd. Przywiązane są do niej różne odpusty.
Wróciwszy z misji do Krakowa, Jacek poczuł zbliżającą się śmierć i nie wychodził już nigdzie z klasztoru, gotując się do niej. Zamknął się w celi i resztę dni poświęcił Bogu. W dzień św. Dominika dostał Jacek silnej gorączki. Wszyscy zrozumieli, że nie wyjdzie już z tego. Jacek powiedział:
— Pragnę być rozwiązanym i połączyć się z Chrystusem!
Zostawił zakonowi swemu przykazanie, by bracia nawracali dusze, nie lękając się żadnych trudów, ani śmierci. Zachowali Dominikanie polscy to przykazanie i dali tylu męczenników, że papieże pozwolili im nosić czerwony pas, odznaki kardynalskie, jako symbol przelanej krwi.
Kiedy umierał, krewna jego, bł. Bronisława, przebywająca w klasztorze Norbertanek na Zwierzyńcu w Krakowie, widziała w objawieniu drogę świetlistą, idącą od klasztoru św. Trójcy do nieba. Na drodze tej ukazały się chóry aniołów i Matka Boska, prowadząca mnicha-dominikanina. Cały ten pochód wśród śpiewów nieziemskich zginął w błękicie.
Podobne widzenie miał biskup krakowski Prandota, następca Iwona Odrowąża. Ujrzał posuwające się w przestworzach hufce młodzieńców w bieli z zapalonymi świecami. Za nimi postępował biskup i zakonnik w podwójnej koronie na głowie.
— Jam jest Stanisław, biskup krakowski, — rzekł ów przewodnik — a to Jacek, Zakonu Kaznodziejskiego, z podwójną koroną dziewiczości i uczoności. Prowadzę go do wiecznej chwały!
Biskup pośpieszył do klasztoru Dominikanów i tam wobec zebranego ludu opowiedział chwałę św. Jacka.
Przy grobie jego wciąż działy się liczne cuda. Długo trwał proces kanonizacyjny. W roku 1594 papież Klemens VIII wyniósł na ołtarze wielkiego misjonarza kresów polskich, apostoła różańca św., wielkiego kaznodzieję i cudotwórcę, łaskawego dla biednych „św. Jacka z pierogami”, co wypędza przednówkową biedę.
Dziwne bywają zrządzenia Opatrzności. Pracę św. Jacka na jednej z pierwszych jego placówek w Polsce — w Oświęcimiu przejęli synowie łagodnego świętego, wielkiego działacza misyjnego — ks. Bosko.
Klasztor Dominikanów w Oświęcimiu z przylegającym doń wielkim gotyckim kościołem św. Krzyża ufundował książę oświęcimski Władysław (1313—1326) z żoną swą Eufrozyną wskutek uczynionego ślubu. Był to z kolei czwarty klasztor Dominikanów, z ogromnym kościołem, położonym na pagórku, od zachodniej strony miasta.
Klasztor w Oświęcimiu przechodził ciężkie koleje. Ledwie został wykończony, a już heretycy arianie opanowali miasto, potem klasztor i kościół i wypędzili zakonników. Dopiero po kilkudziesięciu latach zostali usunięci.
W XV wieku wpadli do Polski husyci i opanowali klasztor oświęcimski i spalili jego zabudowania. Chcieli spalić i kościół. Lud schronił się do kościoła i błagał Boga o zmiłowanie. Wszelkie usiłowania podpalenia kościoła były daremne. Każdy z heretyków, który próbował wejść po wysokiej drabinie i podpalić dach, wnet spadał z drabiny.
Wreszcie heretycy ujrzeli unoszącą się nad kościołem postać św. Jacka, otoczoną jasnością. Zdjęci strachem, odstąpili od kościoła.
Po kanonizacji św. Jacka Dominikanie wybudowali poświęconą mu kaplicę.
Ucierpiał jeszcze raz klasztor podczas najazdu Szwedów. Ale ostatni cios zadał mu „oświecony” cesarz Józef II, który wyznawał dużo bezbożnych zasad rewolucji francuskiej. Pokasował on wiele klasztorów. Dobra oświęcimskie sprzedano wraz z klasztorem na licytacji.
Czcigodna budowa popadała w coraz większa ruinę. W roku 1872 przeszła w ręce żydowskie ta pamiątka religijna i narodowa. Obstawiono mury klasztorne stajniami, jatkami, składami węgla i nawozu. W kaplicy św. Jacka urządzono skład kości i szmat.
Smuciły się serca wierzących, widząc taką poniewierkę miejsc świętych. Ale jakoś ze zwykłą u nas opieszałością nie brano się do ich ochrony. Trzeba było aż cudu, by wstrząsnąć obojętnymi.
W oktawę Bożego Ciała ku murom szła procesja, prowadzona przez ks. Knycza. W pewnej chwili, dziecko, które matka podniosła wysoko, by mogło się procesji przypatrzeć, zaczęło wołać:
— Mamo, mamo, Matka Boska w ruinach!
I wiele innych osób ujrzało postać Matki Boskiej, unoszącą się w powietrzu.
Wtedy do ruin zaczęły napływać pielgrzymki i zawiązał się komitet w celu ich wykupienia i odnowienia. I już w sierpniu 1894 roku, w pierwszą niedzielę po Wniebowzięciu Matki Boskiej odbył się w trzechsetną rocznicę kanonizacji św. Jacka odpust uroczysty. I odtąd co roku lud z okolicy i z Górnego Śląska zbiega się tłumnie na ten odpust.
Po pewnym czasie ks. Knycz, dzięki składkom zewsząd napływającymi, wykupił resztę murów. Jednocześnie umyślił powołać do objęcia klasztoru zgromadzenie, które by prowadziło szkołę rzemieślniczą. Zwrócono się za staraniem ks. Knycza do Zgromadzenia Salezjańskiego. W Zgromadzeniu byli wtedy dwaj Polacy, którzy marzyli o przyjeździe do Polski, by pracować tam dla dobra młodzieży. Byli to książę August Czartoryski, który umarł w opinii świętości i uznany już jest sługą Bożym, oraz ks. Wiktor Grabelski. Ks. August Czartoryski umarł i nie doczekał się powrotu do Polski, ks. Grabelski osiedlił się w Oświęcimiu, wydawał dla Polski „Wiadomości Salezjańskie”, dzięki którym z całej Polski płynęły składki na odbudowę klasztoru i założenie szkoły rzemieślniczej.
Dziś już wszystko jest odbudowane i Salezjanie prowadzą zakład wychowawczy z doskonale postawioną nowoczesną szkołą rzemiosł i gimnazjum.
Zakład ten w czasach niewoli miał szczególne znaczenie dla Śląska, niemczonego przez Prusaków. Był to zakład czysto polski i tu młodzież ze Śląska nie tylko uczyła się rzemiosła, lecz i mowy swych ojców i miłości Ojczyzny.
Synowie ks. Bosko zostali w tym wierni temu, co życiem swym przekazał św. Jacek. I on szedł, siejąc ziarno Chrystusowe, myśląc o zbawieniu dusz. A reszta była mu przydana.
Któż dzisiaj w Polsce nie słyszał o Oświęcimiu? Nie pociąga wprawdzie nikogo ta mała mieścina, ale szeroko słynie wspaniała świątynia, a w niej cudowny obraz Najśw. Panny Maryi Wspomożenia wiernych. Tu też codziennie około 400 chłopców, wychowanków Zakładu odmawia do Niebieskiej Matki różaniec, którego nas w Polsce nauczył św. Jacek. A do imponującego od lat zakładu wychowawczego dobudowuje się dziś nowe olbrzymie skrzydło, aby móc tym wygodnie pomieścić licznie zbiegające się z całej Polski młodzież pod ojcowską opiekę św. Jana Bosko. Obok kościoła stoi mała, urocza kapliczka św. Jacka, zawsze ożywiona pielgrzymkami, rozbrzmiewająca modlitwą i pieśniami. Tu też przypada rokrocznie na 17 sierpnia wielki odpust, który ściąga rzesze wiernych z dalekich nawet okolic i wtedy potężnie rozbrzmiewa w Oświęcimiu chwała naszego wielkiego i świętego rodaka, apostoła wielkości Polski, niestrudzonego Rycerza Maryi — św. Jacka Odrowąża!
Źródło:
Anna Zahorska, Święci Polscy, 1937
Artykuły, które mogą Ci się spodobać:
Św. Jacek Odrowąż – patron
Św. Jacek jest historycznym patronem Polski, gdyż dnia 24 września 1686 roku papież Innocenty XI ogłosił Świętego głównym patronem Królestwa Polski i Wielkiego Księstwa Litewskiego na równi ze św. Stanisławem Kostką (wówczas błogosławionym). Św. Jacek jako jedyny Polak został uwieczniony wśród rzeźb prezentujących 140 świętych, stojących na kolumnadzie wokół Placu św. Piotra w Rzymie.
Św. Jacek jest głównym patronem archidiecezji opolskiej, katowickiej, Śląska, polskiej prowincji Zakonu Kaznodziejskiego oraz Wołynia.
Źródło:
wikipedia.org