Jan Kanty (1390-1473) jest znany również jako Jan z Kęt lub Jan Wacięga. Był prezbiterem, wykładał na Akademii Krakowskiej. W naukę teologii wkładał cały swój zapał i całą miłość do Boga. Przyjmowano jego słowa, jak słowa prawdziwego apostoła, gdyż jego życie było niestrudzonym przykładem miłości i miłosierdzia wobec ludzi. Jest świętym Kościoła Katolickiego.
Św. Jan Kanty – Życiorys, Cuda
Wśród nielicznych świętych polskich, którzy doczekali się kanonizacji, mamy jednego uczonego. Jest nim św. Jan Kanty. I on wśród opieszałości naszej prawie 300 lat czekał na kanonizację, co już u nas nazywa się niewiele.
Św. Jan Kanty zasłynął nie poprzez swoją uczoność. Zostało po nim bardzo dużo rękopisów. Pracując na chwałę Bożą, przepisywał, a przepisywał niestrudzenie. Wybierał różne myśli z Ojców Kościoła, z największych pisarzy katolickich. Wplatał w nie swoje własne myśli i uwagi, często trafne i zajmujące.
Ale nie był to wielki uczony, zmieniający drogi, którymi chadza myśl ludzka. Nic bardzo nowego nie objawił światu.
Na czym więc polegał jego wpływ na uczniów, który przetrwał tak długo, na czym polegała wielka cześć dla niego innych profesorów?
Wykładając Słowo Boże (św. Jan Kanty uczył nauki o wierze czyli teologii), uczony ten wkładał w swe słowa cały zapał, całą miłość Boga. Nie tylko uczył myśleć po chrześcijańsku, lecz i czynił po chrześcijańsku.
A ponieważ życie jego było najlepszym przykładem, ponieważ wszyscy znali niestrudzone jego miłosierdzie, przeto przyjmowano słowa jego, jak słowa prawdziwego apostoła.
I dlatego, choć Jan Kanty nie był wielkim uczonym, spełnił wielkie zadanie.
W cudze słowa, które powtarzał, wkładał swą miłość…
Słuchaczom swoim na uniwersytecie wykładał przede wszystkim to, na co nie mógł się zdobyć żaden inny profesor: wykładał kurs świętości.
W XV wieku wielkie znaczenie w życiu narodów miały uniwersytety. Uczono tam prawa i nieraz doktorowie prawa z uniwersytetów byli wzywani do rozstrzygnięcia różnych trudnych spraw państwowych i kościelnych. Uczono teologii — i ta nauka podtrzymywała jedność Kościoła. Kiedy zaczęła mnożyć się herezja i sekciarstwo, uniwersytety powstrzymywały od nich. A kiedy w Czechach i Niemczech na uniwersytetach zaczęły się szerzyć zgubne nauki, to prędko potem powstał protestantyzm, Luter rozerwał jedność Kościoła, bo w Wittemberdze nie było świętych profesorów, w rodzaju naszego Jana Kantego lub Szymona z Lipnicy, którzy by strzegli czystości wiary. Z uniwersytetów nie tylko szła nauka wiary, lecz i oświata w ogóle.
Wszechnica Krakowska, najstarsza w Polsce, założona była jeszcze przez Kazimierza Wielkiego. Ale dopiero Królowa Jadwiga, żona Jagiełły, która nawróciła Litwę, obdarzyła ją funduszami i w testamencie swym uposażyła ją hojnie. Otwarta w 1400 roku Wszechnica wnet zajaśniała licznymi uczniami i zaraz podniosła kulturę w całej Polsce.
Przygarniano tam chętnie wszystkich, kto odznaczał się zdolnościami. To też bez trudności znalazł tam miejsce Jan Wacenga, pochodzący z zacnej rodziny mieszczańskiej z Kęt, spod Oświęcimia. Od miejsca pochodzenia nazywano go zawsze Kantym.
Skromny był, nieśmiały. Ale wnet dostrzeżono jego niezwykłe zdolności. Po paru latach nauki otrzymał stopień „bakałarza nauk wyzwolonych”. W niespełna trzy lata potem ma już stopień wyższy — godność magistra.
Wtedy zakon Bożogrobców z miasta Miechowa zwraca się do Akademii Krakowskiej, by im poleciła nauczyciela do szkoły klasztornej, którą prowadzili. Akademia posyła Jana Kantego, jako ucznia i bardzo zdolnego, i wzorowego życia.
Po pewnym czasie Jan Kanty wraca do Krakowa. W 1429 roku zostaje profesorem na uniwersytecie. W latach następnych otrzymuje jeszcze dwa wyższe stopnie naukowe.
Był dwukrotnie starszym (dziekanem) na wydziale nauk wyzwolonych. Ale ani razu nie był rektorem, czyli kierownikiem całej Wszechnicy.
Pomimo jego wielkich zdolności nie danym mu było stanąć w rzędzie wielkich uczonych owych czasów. Byli od niego świetniejsi, znani nawet poza granicami kraju.
Ale wykładał przez cały czas to, na co nie stać było żadnego innego: wykładał kurs świętości.
W Akademii Krakowskiej chowano szkarłatną rewerendę Jana Kantego.
Składając przysięgę po obiorze, wkładał ją każdy nowoobrany dziekan wydziału filozofii. Miała ona przypominać nie tylko sumienność i pracowitość, lecz i wielkie cnoty tego, który ją nosił. Szata ta z przodu była zaszyta, na wzór habitu, z tyłu zaś miała skrzydła, jakby płaszczyk rozcięty. Taki płaszczyk wkładali zazwyczaj uczeni na zebrania, gdzie toczyły się spory.
Przyszły nowe myśli, nowe księgi, nowi uczeni.
Nie zostało prawie śladu tych wybitnych uczonych, którzy więcej od skromnego Jana Kantego wsławili się w swoim czasie. Czasem tylko jaki uczony zajrzy do starych, pożółkłych papierów, spoczywających od wieków na półkach Biblioteki Jagiellońskiej. Zresztą nikt o nich nie pamięta.
Ale skromny i pokorny Jan Kanty odtąd żyje w modlitwach wiernych i Kościoła.
Dzięki niemu za Polskę modlił się świat cały, gdyż papież Klemens XIII, zaliczając go w roku 1767 w poczet świętych, wstawił do modlitw podczas Mszy św. w dzień jego święta modlitwę za Polskę:
„O ty, który nikomu nie odmówiłeś za życia, przesławny Janie, strzeż swego ojczystego kraju! O to cię proszą mieszkańcy Polski i całego świata”.
W ogóle nie było tego w praktyce Kościoła powszechnego, by podczas Mszy św. modlono się za jakiś jeden kraj. Bo wszyscy niezależnie od narodowości, są dziećmi jednego Boga i obywatelami jednego Kościoła powszechnego. A Kościół różnic, dzielących narody nie podkreśla. Tu jednak Ojciec św. widział jakiś powód, by szczególnym modłom wiernych polecić Polskę. Może przeczuwał, że wkrótce potem zacznie się w niej prześladowanie Kościoła katolickiego. Bo i Rosja, i protestanckie Niemcy prześladowały katolicyzm, a pod zaborem rosyjskim podczas tępienia unii zginęło wielu męczenników.
Teraz w mszale rzymskim nie ma już tej modlitwy. Są jednak słowa, określajqc dobrze św. Jana Kantego, wyjęte z księgi Joba: „Byłem ojcem ubogich”.
Nieskończone było miłosierdzie Jana Kantego. W starej księdze o dziejach polskich Macieja Miechowity podane są liczne jego dobre uczynki.
Co roku zakupywał odzież i obuwie i rozdawał je biednym. Nieraz zdarzało mu się spotkać zziębniętego biedaka. Wtedy zdejmował płaszcz i oddawał mu.
Jeżeli ubogi nie miał obuwia, św. Jan Kanty zdejmował trzewiki i oddawał mu. Żeby zaś nie wzbudzać sensacji, że oto profesor Akademii paraduje po mieście boso, spuszczał długi płaszcz na nogi i tak szedł pomału.
Dzielił się skąpą swoją strawą. Oddawał pieniądze. Nawiedzał chorych. Wchodził do ciemnic, by nieść pociechę więźniom i do poprawy ich nakłonić.
Przyjmował w swój dom pielgrzymów, odbywających podróże do miejsc świętych. Zapewne słuchając ich opowieści zapalił się sam do pielgrzymowania i nieraz potem wędrował o kiju pielgrzyma.
Legenda mówi, że pewnego razu w święto Narodzenia Pańskiego, w nocy przed Jutrznię szedł Jan Kanty do Kościoła. Na śniegu pod murem leżał człowiek bez płaszcza, w lekkim ubraniu, płótniance zaledwie. Cichym głosem, podnosząc twarz zsiniałą, prosił o miłosierdzie.
Jan Kanty zdjął po krótkim wahaniu ciepły swój płaszcz i oddał go biedakowi.
Kiedy po odprawieniu Mszy św. wrócił do swej małej izdebki w kolegium, ukląkł znów do modlitwy. Nagle przed oczami jego, utkwionymi w obraz Matki Boskiej, rozwinął się biały obłok. Na nim ukazała się Dziewica Najczystsza.
Wyciągnęła dłoń z przesłodkim uśmiechem, rzucając mu jego płaszcz, który niedawno oddał ubogiemu.
I jeszcze inne legendy owinęły się dokoła postaci Świętego. Jedna opowiada, że kiedy jeszcze nie był doktorem i mięso jadał, siedział pewnego razu z kilku studentami przy stole. Przed nim stała jego porcja mięsa.
Nagle do drzwi zastukał ubogi. Jan Kanty wyjrzał. Człowiek był wyniszczony do ostatnich granic. Widać było, że od dawna już walczy z głodem.
Napracował się bardzo dnia tego Święty. Od wczesnego rana spowiadał, Mszę św. odprawiał. Potem miał wykłady, potem sam ślęczał nad księgami. Dopominał się organizm wyczerpany pokarmu.
A jednak Jan Kanty bez namysłu podał leżące przed nim mięso słudze, polecając je zanieść nieszczęśliwemu.
Studenci spoglądali z ukosa na pusty talerz, stojący przed nim, myśląc, że może oni nie zdołaliby posunąć się tak daleko w miłości bliźniego, kiedy młode apetyty domagały się strawy.
Nagle na talerzu nie wiadomo skąd, z powietrza zjawił się ten sam kawał mięsa, który Święty oddał przed chwilą.
Jan Kanty powstał dziwnie wzruszony. Głos jego drżał, gdy mówił:
— Bogu Najwyższemu niech będą dzięki za dary, które nam posyła.
Studenci patrzyli w osłupieniu. Nieprędko jasno zrozumieli, że oto stał się cud. Że siedzą przy jednym stole ze Świętym, na którym za wielką jego miłość bliźniego spoczęła łaska Boża.
Spożył potrawę, a gdy wstawał, czuł się pokrzepiony i rześki, jak nigdy.
Nie pokarm go krzepił.
Dodała mu mocy dziwnej laska Boża.
Dnia 16 czerwca 1464 roku św. Jan Kanty szedł drogą, zbliżając się do Krakowa. Odmawiał po drodze modlitwy, ciesząc się piękną zielenią na błoniach pod Krakowem.
Nagle usłyszał płacz żałosny. Dziewczyna w stroju ludowym, zakrywszy twarz barwnym fartuchem, zalewała się łzami.
— A cóż ci to, niebogo? — zapytał Jan Kanty ze współczuciem.
— O mój Boże, — zawodziła dziewczyna — stłukłam dzban z mlekiem. Pani bardzo sroga. Na pewno mnie obije. Wczoraj Kasię zbiła do krwi, aż teraz leży i jęczy. A że już mi się zdarzyło szkodę zrobić, jeszcze mnie wypędzi. I gdzie ja się nieszczęsna podzieję?
Święty sięgnął do mieszka, wiszącego u jego poważnej czarnej sukni. Ale oczywiście był pusty. Już paru ubogich napotkał po drodze, zanim zaszedł aż tutaj.
Tymczasem gromadka ludzi zaczęła się skupiać dokoła.
— Dalibyście jaki szeląg tej dziewczynie — zwrócił się do nich Święty — widzicie, jak boi się biedaczka swojej pani.
— Niech uważa, niech dobrze pracuje, to nie będzie się bała — odparła jakaś jejmość czerwona na twarzy — ja bym pierwsza ją sprała, jakby mi dzban stłukła.
— Tak, tak, niech uważa, a nie, to niech ma, na co zasłużyła — mówili ludzie bez serca.
Jan Kanty pełen był wielkiej litości. Zwrócił się z prośbą gorącą do Matki Najświętszej. Nachylił się i podniósł skorupy stłuczonego dzbana.
Tradycja mówi, że dzban zrósł się w jego rękach. Uszczęśliwiona dziewczyna rzuciła się do rąk dobrego cudotwórcy.
— Gdybyż jeszcze mleko wróciło — wykrzyknęła.
— Zaczerpnij wody z Rudawy — odparł Święty.
Dziewczyna podbiegła do płynącej obok rzeczki Rudawy i zaczerpnęła wody.
Jan Kanty przeżegnał dzban raz jeszcze, zasyłając modlitwę do Opiekuna ubogich.
Kiedy zajrzano do dzbana, było w nim znów mleko.
— Cud, cud — szeptali ludzie stropieni.
— Nie mieliście serca dla bliźniego w strapieniu — rzekł Jan Kanty łagodnie — a widzicie: Zbawiciel nasz nie opuszcza żadnego z maluczkich.
I odszedł. Za nim goniły podziękowania i błogosławieństwa biednej dziewczyny.
W naszych czasach umartwienie stało się rzeczą prawie nieznaną. Kościół św. w uznaniu słabości ludzkiej, złagodził posty do najdalszych granic. Prawda, że po wojnie ludzie byli bardzo wycieńczeni z powodu złego odżywiania, a lud pracujący często nie miał miesiącami i latami na dobry pokarm. Dla niego post jest czymś stałym. Z drugiej strony ci, których stać na dobry wikt, przejadają się stale i potem chorują na różne artretyzmy i inne choroby. Wtedy, dla zdrowia swego, znoszą dobrowolne głodzenie się, które może organizm uwolnić od nadmiaru kwasów i niepotrzebnych pierwiastków. Tak samo osoby skłonne do tycia, aby mieć tak modną dziś linię wysmukłą, dobrowolnie się głodzą, aby wyglądać tak, jak na żurnalu.
Ale te same osoby z oburzeniem powstają na umartwienia, praktykowane przez ludzi wierzących. A jednak wszelka doskonałość duchowa zaczyna się od opanowania zmysłów. Człowiek pełen obżarstwa i lubieżności ma zawsze wstrętny wyraz twarzy i działa na innych odpychająco. Wielkie uduchowienie w człowieku wywiera na wszystkich wrażenie podniosłe. Nawet zwierzęta odczuwają w ludziach duchowych tę siłę wyższą.
Mówi się, że że człowiek osłabiony złym odżywianiem nie może pracować umysłowo. Tymczasem czytając żywoty wielkich pisarzy katolickich i doktorów Kościoła, widzimy, że oni postem i umartwieniem zdobywali pomoc z góry w swoich pracach. Św. Tomasz z Akwinu, wielki uczony katolicki, zwany doktorem anielskim, mówił, że czuł zawsze natchnienie z góry, jakby mu jego myśli ważne i głębokie przychodziły nie z nauki, nie z pracy, lecz były mu poddane z nieba. Nic też dziwnego, że przed trudną pracą, albo przed wykładem pościł i modlił się. I pomimo braku mięsa cudownie pisał i cudownie wykładał, jak o tym świadczy nazwa, którą współcześni mu dali.
Kto żyje w zjednoczeniu z Bogiem, kto zna prawa życia duchowego, dla tego nieraz zawieszone bywają prawa przyrody. Wszakże Teresa z Konnersreuth (Teresa Neumann), zostawała przy życiu, nie przyjmując od lat żadnych pokarmów, nie przyjmując nic, oprócz opłatka komunii. Są w człowieku siły, które rodzą się nie z przemiany materii, są w człowieku siły, które mu daje nie pokarm i spoczynek. Ale zrozumieć to i rozwinąć w sobie siły nadprzyrodzone mogą tylko ci, którzy żyją życiem duchowym, w zjednoczeniu z Bogiem. Ludzie przyziemni, kierujący się rozsądkiem powszednim, upatrujący we wszystkich tylko korzyść, biorący wszystko tylko po ludzku, a nie umiejący po Bożemu, potrafią żyć tylko według zasad medycyny. Umiarkowanie, przeciętność, nie wychodzenie poza ramki potrzeb człowieka cielesnego, ugoda z wymaganiami życia — oto, co przeszkadza im rozumieć heroizm świętych.
Św. Jan Kanty umartwiał się. Ale na pewno umartwienia te nie zgnębiły jego rozumu. Jeżeli nie wydał jego umysł takich wspaniałych dzieł, by zajaśniały w całej Europie, jak księgi Witeliona (Ciołka), Mateusza z Krakowa, Wojciecha z Brudzewa i jego ucznia Mikołaja Kopernika, to dlatego, że inne przeznaczenie wyznaczyła mu Opatrzność.
Piotr Skarga w żywotach swoich pisze o nim:, ,W zachowaniu postów był pilny, w cierpliwości łaskawy, w wierze stateczny, w miłości gorący, w pokorze niski, w rozmyślaniu tajemnic Bożych wysoki, w oczekiwaniu mocny, we wstrzemięźliwości osobliwy”.
Sypiał krótko, wciąż się zrywając na modlitwę. Kładł się na gołej ziemi, czasami przykrywając się skórą niedźwiedzią. Jak już wspomnieliśmy, zostawszy doktorem, przestał jeść mięso.
Ale natura jego domagała się mięsnej strawy. Miewał napady gwałtownego łaknienia, które znają ludzie, co się od używania mięsa odzwyczajają. Aby siebie przełamać, kazał upiec kawał wieprzowiny. Chwycił z rożna mięso i bił się nim po twarzy, po plecach, mówiąc:
— Ciało, chciałoć się ciała, najedzże się go do woli!
Poparzył się bardzo, ale pokusę przełamał.
Jan Kanty miał wielkie nabożeństwo do Matki Boskiej. Szczególnie upodobał sobie obraz, przedstawiający Zbawiciela wraz z Matką Jego. Obraz ten wisiał przy wejściu do kolegium wielkiego. Nieraz w nocy, kiedy kolegium było zamknięte, klęczał przed tym obrazem, pogrążony w modlitwie.
Kilka razy zdarzyło się, że obraz przemówił do niego. Usłyszawszy głos Niebios, Jan Kanty wpadł w zachwycenie, w którym go też widziano.
Po śmierci Świętego, gdy go pochowano w kościele św. Anny, postanowiono przenieść tam również jego ulubiony obraz. Ale obraz przemówił, nakazując, by go odnieśli na dawne miejsce. Jeszcze w XVII wieku wisiał tam ten obraz. Profesorowie Akademii pamiętali dobrze o tym zdarzeniu, chociaż paręset lat upłynęło od tego czasu.
Imię Jezusa i Matki Boskiej często powtarzał. O ile nie spełniał uczynków miłosierdzia lub nie ślęczał pracowicie nad księgami, modlił się nieprzerwanie.
To też dusza jego była pełna łaski.
W Akademii Krakowskiej ścierały się wtedy ze sobą, i walczyły różne zdania.
Część profesorów pełna była jeszcze pobożności takiej, jaka panowała w wiekach średnich. Inni owiani byli duchem nowinek. Od- wtedy stare księgi, posagi, budynki Greków i Rzymian. Zaczęto ich naśladować, nie myśląc o tym, że przecież to wszystko było pogańskie. Niejeden z profesorów duchem tym zarażony, wolał czytać nieprzystojne wiersze starych pisarzy pogańskich, niż Ewangelię i dzieła pisarzy katolickich. Stąd nieraz dochodziło do sporów gorących, w których często i Jan Kanty uczestniczył.
Część tych nowinkarzy, którzy już przygotowywali grunt pod reformację, pod posiew wiary luterskiej i różnych herezji niechętnie patrzała na życie ewangeliczne i pobożność Jana Kantego. Wyszydzali go, natrząsali się z niego i nazywali bigotem. Oni sami żyli według świata.
Podczas takich sporów, dysput Jan Kanty zachowywał się łagodnie i cierpliwie. Przekonywał, nie starając się dotknąć, urazić, wyśmiać przeciwnika.
Przeciwnicy zaś jego nieraz występowali wobec niego szorstko z docinkami złośliwymi, z lekceważeniem.
Kiedy go zraniono dotkliwie, nie odpowiadał. Wracał do swojej izdebki i pisał węglem na ścianie po łacinie:
— Ut supra!
Znaczy to: byle wyżej. Byle wyżej, duszą w niebie przebywać ponad ludźmi małymi, którzy go lżyli i dokuczali!
A jednak temu łagodnemu Świętemu, gdy na zebraniu profesorów żywiej się ozwał, broniąc prawdy, wydawało się czasem, że dotknął swego przeciwnika.
Idąc rano do kościoła, by Mszę odprawić, wstępował wtedy do niego i mówił:
— Idę do służby Bożej, proszę odpuść mi, jeżelim cię jakim słowem przykrym obraził.
Jeżeli zaś kto przemawiał do niego w sposób ubliżający i uszczypliwy, milczał, powtarzając sobie po cichu:
Strzeż się kogo zafrasować, bo niesmaczne przepracować, Sławy nie ruszaj bliźniego, bo odwołać — coś ciężkiego.
Słowa te również na ścianie w pokoju swoim napisał.
Po jego śmierci zostawiono te napisy i długo były na ścianie. Dopiero kiedy zaczęto przebudowywać dom, w którym był pokój Świętego uczonego, z żalem musiano zburzyć tę ścianę.
Jan Kanty nie tylko posiadał cnoty heroiczne, lecz i cnoty codzienne. Spełniał nadzwyczaj sumiennie obowiązki profesora. Wypisywał tomami całymi ustępy ksiąg uczonych, które musiał swym uczniom wykładać.
W Akademii Krakowskiej zostało jeszcze 15 grubych tomów, pisanych ręką Jana Kantego, a wiele innych jego rękopisów rozproszyło się albo zostało odwiezionych do Rzymu.
Wszelkie obowiązki pojmował Jan Kanty z taką samą niezmierną skrupulatnością. Dowodzi tego przykład następujący:
Jan Kanty był prawdziwym typem uczonego, niezdolnym do rządzenia ludźmi, odczuwającym tak bardzo swą odpowiedzialność, gdy miał powziąć jakieś postanowienie, że w końcu trudno mu było wziąć je na swą duszę. I oto przyjaciele jego, chcąc, by mu było lepiej, wystarali się, że biskup krakowski Zbigniew Oleśnicki, dał mu parafię w Olkuszu, pięć mil od Krakowa.
Było wtedy we zwyczaju, że profesorowie Akademii otrzymywali takie parafie. Nie przebywali oni w nich sami, z rzadka tylko je odwiedzając. Siedział tam inny, młodszy ksiądz, który zabierał tylko część dochodów. Profesor zaś korzystał z parafii, a sam siedział w Krakowie i wykładał.
Robiono tak dlatego, że uposażenie profesorów było wtedy tak małe, że zaledwie im wystarczało. Ale Jan Kanty uważał, że nie może zabierać dochodów, jeżeli sam wśród swych parafian nie pracuje. Mianowanie przyjął z pokorę i w imię posłuszeństwa porzucił Kraków, ukochana szkołą i młodzież, wśród której czuł sią tak dobrze i pojechał na stałe do Olkusza.
Przez dwa lata siedział w Olkuszu i starał sią zrobić dla dusz jak najwięcej. Oczywiście jasna jego postać i tu rozpraszała mroki dokoła, a wielkie jego miłosierdzie dla ubogich i cierpiących zjednywało mu uznanie i podziw. Ale jemu wciąż sią zdawało, że nie dorósł do działalności duszpasterskiej, że nie potrafi duszami kierować.
W końcu zaczął prosić kolegów z Krakowa, by wystarali mu sią o odjęcie probostwa w Olkuszu.
I nie uspokoił sią, aż mu odebrano parafię w Olkuszu, a z nią duże dochody.
Pożałował ich tylko dlatego, że mniej mógł odtąd biednych wspomagać.
Jan Kanty, słysząc o wielkich łaskach, jakie pielgrzymi otrzymywali u Grobu Chrystusa, umyślił odbyć tam pielgrzymkę.
Szkoda, że tak obficie piszący profesor nie zostawił opisu tej swojej podróży i tych wrażeń niezapomnianych, których musiał tam doznać.
Dobrał on sobie towarzystwo, udające sią również do Ziemi Świętej. Poszedł do swego biskupa i prosił go o błogosławieństwo na tę podróż.
A potrzebne one było naprawdę. Wtedy nie było łatwych, prędkich wycieczek do Ziemi Świętej. Szło się pieszo, z małym tłumoczkiem żebrząc i prosząc o nocleg po drodze. Po drogach pełno było rozbójników, łatwo było stracić nie tylko mienie, lecz i życie.
Tylko Opatrzność Boża czuwała nad podróżnym, dążącym przez obce kraje.
Jan Kanty nie chciał używać koni, choć go do tego namawiano. Szedł, póki starczyło ziemi. Potem przeprawił się zapewne na jakimś statku.
Przebrnąwszy przez trudy i niebezpieczeństwa, stanął wreszcie u Grobu Pańskiego. Był on wtedy w rękach Turków, którzy wciąż zagrażali całej Europie.
Ale i jemu, jak i św. Franciszkowi z Asyżu, gdy poszedł między niewiernych, nic muzułmanie złego nie zrobili. Z wielkim uniesieniem i szczęściem modlił się Jan Kanty u Grobu Pańskiego. Nie obawiał się też wcale niewiernych. Wdawał się z nimi w rozmowy, wytykał im błędy ich i okrucieństwo. Niektórych nawet nakłonił do chrześcijaństwa.
Z takim samym utrudzeniem i niebezpieczeństwem podążał z powrotem do Europy.
Tu przybył wychudzony, zmarnowany od długich pieszych dróg i złego odżywiania w drodze. Musiał niemały czas wypoczywać, aby dojść znowu do sił.
A jednak ta ciężka podróż nie zraziła go wcale. Po pewnym czasie postanowił odwiedzić Rzym, aby pomodlić się przy grobach apostołów św. Piotra i św. Pawła.
Wtedy dużo osób ze stanu duchownego dążyło do Rzymu. Ponieważ od Ojca św. zależało nieraz przyznanie jakichś dochodów kościelnych czyli beneficjów albo też udzielenie godności biskupa lub prałata często podejmowano tę uciążliwą podróż dla korzyści osobistych. O takie rzeczy nie szło bynajmniej skromnemu uczonemu, który nie zdołał udźwignąć nawet godności zwykłego proboszcza. Chciał tylko w wiecznym mieście być w miejscach uświęconych.
— Czemu chodzisz, księże, do Rzymu — pytano go — przecież ani o żadne beneficja, ani o odpusty, ani o godności nie zabiegasz?
— To jest mój czyściec na ziemi — odpowiadał Jan Kanty — udręczenie wielkie dla człowieka jest w takiej pieszej wędrówce. I chłód, i głód, i niewygoda, i spanie pod deszczem, i odprawienie od drzwi przez ludzi złych a Boga nieznających. Nieraz trzeba burzę pod gołym niebem przeczekać, nieraz wspinać się po stromych górach, nieraz potoki i rzeki w bród przechodzić. Takie umęczenie ofiarowuję Panu Bogu za moje grzechy. Ale jakaż potem pociecha i radość jest zwiedzać groby apostołów, świętych męczenników, miejsca, gdzie żyli i czynili cuda! Jakież to szczęście pokłonić się Ojcu św. i otrzymać błogosławieństwo od Namiestnika Chrystusa!
I cztery razy w swym życiu wędrował Jan Kanty do Rzymu, narażając się na niebezpieczeństwa i uciążliwości podróży.
Podczas jednej ze swych pielgrzymek, w górach włoskich, Jan Kanty wraz ze swym towarzyszem napadnięci byli przez rozbójników.
Rozbójnicy, dzicy, obrośli, obdarci, uzbrojeni w noże, widząc spokojnych pielgrzymów, przetrząsnęli ich tłumaczki, zabrali im, co mieli, a widząc, że Jan Kanty ma przy sobie tak mało i grosza, i rzeczy, powzięli podejrzenie, że pieniądze przy napadzie gdzieś ukrył.
— Puszczę cię wolno — powiedział herszt bandy — ale musisz mi przysiąc, że ani grosza nie masz więcej przy sobie.
Jan Kanty przysiągł. Rozbójnicy puścili ich wolno. Święty szedł wesoło, ciesząc się, że tylko postradał tak niewiele i że w ogóle uszedł z życiem.
Nagle zatulając się silniej w płaszcz od chłodu, poczuł pod ręką w szwie coś twardego.
Stanął, wstrząśnięty do głębi. Zapomniał na śmierć, że w płaszczu miał zaszytych kilka czerwonych złotych. Ukrył je tam przezornie, by mieć na wszelki wypadek, by nie zginęły. Ale zamodlony i beztroski zapomniał o nich zupełnie podczas długiej podróży.
Zostawił więc swego towarzysza i pośpieszył co prędzej z powrotem.
Zbójcy ze zdumieniem ujrzeli go wracającego.
— Patrzcie, przysiągłem, że nic nie mam przy sobie, a zapomniałem o tych pieniądzach, zaszytych w płaszczu — rzekł Jan Kanty, podając im monety.
Zbójcy byli zdumieni.
— Dlaczego mówisz prawdę? — zapytali — przecie nikt z nas nie dowiedziałby się nigdy, żeś te pieniądze zataił.
— Bóg Wszechmocny, którego imieniem przysięgłem, wiedziałby o tym — odparł Jan Kanty — On widzi.
Zbójcy poznali, że mają do czynienia z człowiekiem naprawdę świętym.
— Zatrzymaj sobie te pieniądze — rzekł herszt bandy — i zabierz sobie z powrotem to, cośmy ci przed tym odebrali. Módl się za nas, by Bóg miał miłosierdzie nad nami.
— Bóg wam zapłać, bracia — odparł Jan Kanty — oby Bóg pozwolił wam skończyć życie pod spokojnym dachem, w zgodzie z Nim i ludźmi.
Tak prawdomówność wyszła na dobre Świętemu.
Ludzie, którzy tak dużo mają w swym życiu krętactwa i kłamstwa, nie chcą rozumieć, że najlepsza polityka w życiu — to prawda.
Notują jeszcze żywotopisarze, że za życia Jana Kantego był wielki pożar w Krakowie. Wtedy stary uczony w żalu nad ukochanym miastem zaczął się modlić gorąco i błagać Boga o litość nad nim.
Ukazał mu się wtedy mąż poważny, wspaniałej i jasnej twarzy i rzekł:
— Nie martw się, modlitwa twoja wysłuchana.
Jakoż wkrótce potem ogień zagasł jakby sam ze siebie.
Jan Kanty nie wiedział, kim był święty wysłannik zza świata, który mu to zwiastował.
Pewnego razu Jan Kanty odprawiał Mszę św. w kościele akademickim św. Anny w Krakowie. Nagle w świątyni zjawiła się duża jaskółka i latała nad głowami wiernych z nieznośnym szczebiotem, miotając się wszędzie i tłukąc o okna.
Rozerwało to uwagę tych, co Mszy św. słuchali. Nie mogli myśleć o bezkrwawej Ofierze, mimo woli śledząc wzrokiem hałaśliwego ptaka. Najbardziej miotał się ptak podczas Podniesienia.
Skończywszy Mszę św., Jan Kanty nagle pochwycił ptaka, gdy ten blisko przelatywał i mocno cisnął go o ziemię. Przeczuł on już bowiem, że to był zły duch, przeszkadzający wiernym w modlitwach.
Wnet jaskółka zamieniła się w dużego ohydnego węża. Wszyscy się rozstąpili ze strachem. Ale wnet wąż zniknął i wszyscy poczuli ulgę. Dopiero teraz uświadomili sobie, że obecność krzykliwego ptaka dławiła wszystkich, jak zmora.
Takie wypadki wyrobiły już za życia Janowi opinię świętego. Pod koniec życia już nikt nie prześladował i nie wyszydzał za zbytnią pobożność łagodnego, dobroczynnego starca, „ojca ubogich”.
Siły opuszczały powoli starca i w samą wigilię Bożego Narodzenia 1473 roku umarł, opatrzony Sakramentami. Wielki był żal dokoła. Pochowano go w kościele św. Anny.
Król Jan Sobieski, który zrobił tak dużo dla czci świętych polskich, starał się i o kanonizację św. Jana Kantego. Od chwili śmierci działy się przy grobie jego nieprzerwane cuda.
W roku 1680 papież Inocenty XI zaliczył Jana Kantego w poczet błogosławionych i pozwolił odprawiać Mszę św. i pacierze o nim.
Wreszcie w roku 1767 papież Klemens XIII kanonizował go i ustalił dzień jego święta 20 października.
Nadchodził dla Polski okres najgorszy — czasy niewoli, potrzebowała więc więcej niż kiedykolwiek nowego w niebie patrona. I to patrona, który by uleczył przemądrzałe umysły ludzi, odwracające się od Boga.
I dziś módlmy się do św. Jana Kantego, byśmy zdobywali wiedzę, ale by wiedza nasza i wiara nie rozłączały się nigdy.
Źródło:
Anna Zahorska, Święci Polscy, 1937
Artykuły, które mogą Ci się spodobać:
Św. Jan Kanty – Patron
W 1737 roku Jan Kanty został ogłoszony przez papieża Klemensa XII patronem Polski i Litwy. Został również patronem Akademii Krakowskiej.
Jest patronem Krakowa, Kęt, archidiecezji krakowskiej, diecezji bielsko-żywieckiej, nauczycieli, profesorów, i studentów, szkół katolickich, „Caritasu” i Papieskiego Kolegium Polskiego w Rzymie, tradycyjnego zgromadzenia Kanoników Regularnych Św. Jana Kantego (SJC), a także stowarzyszenia studenckiego Bratnia Pomoc Akademicka im. św. Jana z Kęt „Cantianum” w Krakowie.
Źródło:
wikipedia.org
Grafika: Święty Jan Kanty w Krakowie – Obraz ołtarzowy w kościele św. Jana Kantego w Chicago, Autorstwa Tadeusz Żukotyński (1855-1912), Domena publiczna, wikimedia.org
Zapisz się do newslettera
Chciałbyś co jakiś czas otrzymywać powiadomienia o nowych, ciekawych biografiach?Zapisz się do newslettera: