Jan z Dukli (1414-1484) pokutował w górskiej pustelni tak, że nie poznała go własna matka. Następnie wstąpił do zakonu żebraczego i przyjął habit franciszkański. Był gorliwym kaznodzieją. Pod koniec życia przebywał w surowszej gałęzi zakonu: bernardynach. W starszym wieku nie zaprzestał gorliwej pracy, pomimo utraty wzroku i choroby nóg. Jest świętym Kościoła katolickiego.
Św. Jan z Dukli – Patron
W 1739 roku papież Klemens XII na prośbę króla Augusta III Sasa, biskupów i kapituł katedralnych oraz magistratu lwowskiego ogłosił Jana z Dukli patronem Korony i Litwy.
Św. Jan z Dukli jest również patronem archidiecezji przemyskiej, Lwowa, rycerstwa polskiego i Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej.
Źródła:
wikipedia.org, brewiarz.pl
Św. Jan z Dukli – Życiorys, Cuda
Ruś to kraj bogaty, piękny, a zawsze, jako kraj kresowy, wystawiony na wojny, wewnątrz skłócony, między różne narodowości i wyznania rozdarty.
Jak Podlasiu i Polesiu Andrzeja Bobolę w późniejszym czasie, tak i tej Rusi Czerwonej zesłał Pan Bóg apostoła i cudotwórcę, który odszczepieńców nawracał, kraj osłaniał w godzinie niebezpieczeństwa.
Tym cudotwórcą Rusi i jej patronem jest św. Jan z Dukli. Wsławił się cudami. Odbiera wielką cześć, modlą się do niego i dostępują uzdrowień nie tylko katolicy, lecz i schizmatycy i protestanci. Wielu z nich po uzdrowieniu nawracało się.
Dukla, miasteczko w powiecie krośnieńskim, leży na słynnej przełęczy, przerzynającej Karpaty. Miasto to było niegdyś bogate, gdyż tędy przechodził trakt handlowy. Tędy przeciągały transporty i karawany kupieckie do Węgier i z powrotem.
Zapewne i rodzice Jana, Jan i Katarzyna, byli zamożni, wiadomo prócz tego, że byli ludźmi zacnymi i religijnymi.
Jan zdradzał wielkie zdolności umysłowe. Z początku uczył się w miejscowej szkółce parafialnej, potem, posłano go na dalsze nauki do Krakowa. Jeden z żywotów mówi, że był uczniem św. Jana Kantego i bardzo z nim się przyjaźnił.
Ostatnie jednak żywoty św. Jana dowodzą, że nie był uczniem uniwersytetu — bo gdyby nim był, pozostałby ślad w księgach uniwersytetu, gdzie zachowały się nazwiska wszystkich immatrykulowanych słuchaczy od najdawniejszych czasów. Musiał zatem własną pracą samouka nabyć wielkiej uczoności, którą się w późniejszym życiu odznaczał i której chętnie udzielał innym, z wielką cierpliwością tłumacząc zagadnienia religijne tym, co go o nie zapytywali.
Wśród wielu przedmiotów, których uczył się Jan, nabył on podobno znajomości języka niemieckiego. Mógł to z łatwością uczynić, gdyż miasta polskie obsiadało wtedy mieszczaństwo niemieckie.
Z Krakowa Jan wracał do Dukli, chcąc zobaczyć rodziców. Ale po drodze wstąpił do kościoła. Tu przed ołtarzem usłyszał głos wewnętrzny:
— Porzuć świat. Mnie się oddaj na wyłączną służbę…
Wtedy Jan przeszedł przez rzekę Jasiołkę i w puszczy na górze Cergowej osiadł w grocie. Obok wybudował kapliczkę i wykopał studzienkę.
Ale wnet ludzie wypatrzyli pustelnika i przeszkadzali mu w jego samotności. Kiedy chodził w niedzielę do pobliskiego kościoła w Jasionce, naigrawano się z niego.
Sprzykrzył mu się więc pobyt na Cergowej i udał się do puszczy naprzeciwko Trzciany na górze Zaśpit. Tam zbudował nową pustelnię z kapliczką i studzienką. Są jeszcze ślady jego obu pustelni i obie studzienki słyną z mocy cudotwórczej, jaką ma ich woda.
O pustelni zapomniano z czasem. W wieku XVII Amelia z Brühlów Mniszchowa miała sen, w którym wskazano jej miejsce źródła i pustelni koło Trzciany. Miejsce to według jej wskazówek odnaleziono i na tym miejscu Mniszchowa wybudowała piękną kaplicę. Ta uległa zniszczeniu i teraz jeszcze jest w pustyńce św. Jana z Dukli kościółek, ale nie tak ładny, jak dawny. Mieszkał tam pustelnik, który umiał odwiedzającym pokazać pamiątki po św. Janie. Mówił, że grota także istnieje, ale obecnie zasypana ziemią. Był stary bardzo buk, pod którym modlił się Jan, ale złamały go wichry. Była jodła, wyciągająca dwa konary w niebo, jak dwa błagalne ramiona. Na niej był krzyżyk, wycięty kozikiem, podobno jeszcze przez św. Jana.
Trzy lata przebył Jan z Dukli w swojej pustyni. Modlił się dużo, rozmyślał i według legendy, ukazywała mu się tam Matka Boska. Dokoła szumiały mroczne buki, góry wznosiły się linią falistą na widnokręgu, źródełko szemrało srebrzyście. A surowy zakonnik klęczał w samotni i modlił się.
W czasie swego życia pustelniczego Jan poczuł nagle nieprzezwyciężoną tęsknotę za domem, za rodzicami… Zeszedł więc z Zaśpitu i wynędzniały, obrośnięty wszedł do Dukli.
Otóż i dom rodzinny. Przez otwarte drzwi w mroku wieczornym widać ogień: pali się piec chlebowy, matka się krząta, zajęta przy pieczeniu chleba.
Pustelnik odezwał się:
— Niech będzie pochwalony! Dajcie mi kawałek chleba.
Ale matka, zmęczona robotą i zniecierpliwiona, że tak często pukają do jej domu po datek, odpowiedziała opryskliwie:
— Dużo was się tu włóczy. Idźcie z Bogiem! Jan poczuł smutek głęboki, że go w rodzinnym domu nie poznano. Napisał na drzwiach:
— Był tu wasz syn Jan i prosił o kawałek chleba, a wyście mu go nie dali!
Po czym znikł w ciemnościach, wracając do swej pustelni.
Kiedy przyszedł ojciec i napis zobaczył i odczytał, rozpacz matki była okropna.
Czyż mogła przypuścić, że wśród wielu bezdomnych wędrowców i żebraków znajdzie się nagle pod jej drzwiami rodzony syn?
Nieraz się zdarza, że zamknięci w ciepłym, zacisznym domu, w dostatku i spokoju, nie chcemy pamiętać o tych, co cierpią, o tych, co proszą pomocy….
I oto nagle nieczułość nasza uderza w to, co jest nam najdroższe…
Katarzyna z Dukli odpędziła od progu własnego syna.
Ale czy niezliczeni ludzie, zamykający drzwi przed bezrobotnymi i bezdomnymi myślę, że zamykają je gorzej, niż przed własnym dzieckiem… że zamykają je przed Chrystusem…
Jeden z żywotów przytacza podanie, jakoby w pustelni na Zaśpicie odwiedził Jana św. Jan Kanty, idący jako pielgrzym do Rzymu, i że on go namówił, by opuścił pustelnię i podjął życie zakonne w klasztorze.
Nie jest to jednak fakt stwierdzony. Wiemy tylko, że po trzech latach życia pustelniczego Jan poczuł potrzebę pracy wśród ludzi i dla ludzi. Widocznie w samotności i rozmyślaniu okrzepła jego dusza, nabrała sił do starcia się ze światem, do zwalczania złego.
A jednocześnie Jan uznał, że praca dla zbawienia wymaga innych warunków, niż samotność pustelni. W modlitwie i umartwieniach, z dala od ludzi, zebrał w sobie, jak czuła soczewka, promienie, padające na niego z zaświatów. Teraz musiał zestawić nabytą doskonałość ze światem, czy się ostoi, czy jest rzeczywista. Teraz musiał jasność, którą wypełnił duszę, jak cenną amforę, oddać innym duszom. Poznał boski wzór: teraz czuł nakaz, by go w życie wcielać.
I oto Jan opuszcza pustelnię i puka do furty klasztoru Franciszkanów Konwentualnych w Krośnie.
Znano go tam i przyjęto z radością, po czym opatrzywszy go listami, wyprawiono go do Lwowa.
Zakon oo. Franciszkanów, sprowadzony przez Bolesława Wstydliwego z Czech pod wpływem matki jego, świętobliwej Grzymisławy, osiadł z początku w Krakowie. Prastary kościół oo. Franciszkanów w Krakowie, ozdobiony wieloma grobowcami historycznymi, posiadający relikwie bł. Salomei, ostatnio odnowiony artystycznie i znany z witrażów Wyspiańskiego i innych dziel sztuki, dał początek innym klasztorom i kościołom, między innymi i lwowskiemu.
Św. Jan zaczął we Lwowie nowicjat, a po roku złożył śluby zakonne. Czuł się dobrze w zakonie i czuł że dopiero teraz znalazł właściwą drogę życia. Dowodzi tego rozmowa jego, którą nam przechowały kroniki bernardyńskie. Wkrótce po ukończeniu nowicjatu Jan znajdował się w klasztorze oo. Franciszkanów w Poznaniu. Tam zakonnik zniechęcony do życia za klauzurą, mówił:
— Lepiej mi było zostać na puszczy, niż żyć w zakonie! Na puszczy byłem oddalony od wszelkich okazji do grzechu!
Drugi brat przytwierdzał mu, krytykując życie zakonne.
Zaś św. Jan powiedział: — Ja zaś Bogu dziękuję, że mnie raczył powołać do zakonu! Kto bowiem sam pozostaje na puszczy, z konieczności musi być pozbawiony wielu dóbr duchowych — te zaś dobra, które posiada, przynoszą mały tylko pożytek, albo zgoła żaden. W życiu pustelniczym po pierwsze nie możemy sobie przyswoić od drugich tego, czego nam brakuje. Następnie, to co nam zbywa, jest bezużyteczne, jak ów talent zakopany w ziemi. W jakiż bowiem sposób może ktoś dać dowody pokory, jeżeli nie będzie miał okazji do tego? Jak okaże miłość bliźnim ten, kto żyje od nich z dala? Jak się ćwiczyć będzie w cnocie cierpliwości, gdy mu się nikt nie sprzeciwi? To samo można powiedzieć o innych cnotach, jak miłosierdzie, posłuszeństwo, itd. Jest jeszcze i to niedomaganie w życiu pustelniczym, że w walce, którą cięgle toczyć musimy z książętami ciemności o tak ważną rzecz, jaką jest życie wieczne, nie ma nic bardziej niebezpiecznego, jak walka sam na sam. Przykładem niech nam będzie smutny koniec owych pustelników, którzy po wielu latach na puszczy, na modlitwach, postach i czuwaniach spędzonych, po wielu znakomitych czynach runęli, zwiedzeni przez chytrego węża. Inaczej się dzieje w zgromadzeniu zakonnym, gdzie w gronie wielu współwalczących bezpieczniejsze jest życie i pewniejsze zwycięstwo. Kto na oczach drugich żyje, skoro w czymś zawini, wnet zostanie upomniany i poprawiony…„. Słowa te wpłynęły na braci tak, że pozostali w zakonie i nie szemrali więcej. Był czas, gdy wśród obyczajów niezmiernie grubych, wśród materializmu i zmysłowości przyziemnej, wśród walk i straszliwych zbrodni wydawało się, że jedyną rzeczą, która mogła świat ocalić, było wzywanie łaski Bożej i przebłagalna pokuta. Życie w kontemplacji, życie oderwane od świata i zjednoczone w bezustannym hymnie pochwalnym z Bogiem i Zbawicielem było także pracą dla świata. Tak samo, jak pracą świętych w chwale niebieskiej jest modlitwa i orędownictwo.
Ale to ciężkie wyrzeczenie, to przełamanie natury ludzkiej przez mnichów-głodomorów, zabijających w sobie instynkty towarzyskie, umartwiających się krwawo, wytworzyło wyższy gatunek ludzki, wlało w narody chrześcijańskie prąd uduchowienia, stworzyło przewodników.
Teraz, kiedy ci przewodnicy już istnieli, chodziło o to, by weszli w życie i życie to organizowali, podnosili, oczyszczali. Święci wyszli z pustelni w świat i prowadzili dusze, nawracali, apostołowali, udawali się z misjami w ziemie dalekie, szerzyli kulturę, zajmowali się pracę charytatywną, wychowywali młodzież.
I jeżeli chodziło o doskonałość osobistą, to istotnie św. Jan z Dukli miał rację: mało było nagromadzić siłę, wyrobić się duchowo w pustelni. Trzeba było probierzy, trzeba było walk, by sprawdzić istotność tej siły, by dowieść, że nie rozwieje się przy lada pokusie, jak piasek pod dmuchnięciem wiatru….
Bł. Jan zrozumiał, że ma do spełnienia zadanie wśród ludzi…
I wróciwszy z pustelni, podjęł wielkie dzieło: apostołował i organizował.
To samo czynią i nowocześni święci, rozumiejąc lepiej, niż ludzie średniowiecza, moment zbiorowy, odpowiedzialność spoleczną każdej jednostki wybitnej i uświadomionej.
Kiedy św. Jan bawił w klasztorze krośnieńskim, którego później został gwardianem, przełożony miejscowy postanowił go jeszcze bardziej w doskonałości wyćwiczyć. Uważał, że pustelnik, który tyle czasu spędził samopas, w puszczy, niepodległy nikomu, nie może mieć prawdziwego ducha posłuszeństwa.
Nakazał mu więc, żeby z każdej najmniejszej czynności mu się opowiadał i na najmniej ważną pracę prosił o pozwolenie.
Pewnego razu gwardian rozmawiał w zakrystii z osobami postronnymi, a Jan miał wyjść ze Mszą św. Zapytał więc, mając na myśli, przy którym ołtarzu ma Mszę odprawić:
— Dokąd mam iść ze Mszą?
Gwardian zniecierpliwiony rzucił mu bez zastanowienia:
— Do Lwowa.
Wtedy Jan, w szatach kapłańskich, tak jak stał, poszedł z Krosna do Lwowa. W rękach niósł ubrany kielich mszalny.
O jego drodze do Lwowa istnieją dwie legendy. Według jednej Jan szedł, zmęczył się i zatrzymał się w Komborni. Tu dla ochłody jego trysnęło źródło, które dotąd istnieje. Gdy nie miał sił iść, aniołowie ponieśli go do Lwowa.
We wsi Prałkowcach pod Przemyślem ludzie pracujący w polu, ujrzeli księdza z kielichem, niesionego przez powietrze, poupadali na kolana i zdumieni wielbili cud. Pamięć o tym została w Prałkowicach, gdzie istnieje dotąd cześć Świętego, a w cerkwi jest jego obraz.
Drugą legendę przytacza poeta wieku XIX, Wincenty Pol, autor „Mohorta”. Zwiedził on Zaśpit i tam powstał jego wiersz: — Pustyńka św. Jana z Dukli.
I Pol był pod wrażeniem malowniczej okolicy, gdzie w mroku starych buków stała mała świątynia z obrazem Świętego. Obraz ten przedstawia św.. Jana, klęczącego na kobiercu, rozesłanym na posadzce kościelnej. Ma on ręce wyciągnięte, gdyż ukazuje mu się w obłoku Matka Boska z Dzieciątkiem.
Według legendy Pola, Jan wyszedłszy z klasztoru w Krośnie, zwrócił na siebie uwagę ludzi, znających jego świętość. Zaraz też poszedł za nim tłum.
Po drodze zatrzymywał się w różnych kościołach i miał nauki do ludu. To też tłum rósł za nim i wszyscy towarzyszyli mu w długiej drodze. Jak pisze Pol:
„Tego kapłana Bóg w swej łasce chowa, gdy taka rzesza przy nim Pana chwali!”
Otoczony śpiewającym i modlącym się tłumem, wszedł posłuszny zakonnik do Lwowa, odprawił tam w kościele franciszkańskim Mszę świętą i powrócił do Krosna.
Widzimy więc, że pomimo życia w pustelni, potrafił zachować zasadę posłuszeństwa zakonnego, a to jego posłuszeństwo otoczone było łaską nieba, gdyż podróż jego na pozór bezcelowa zamieniła się w triumfalna misję, pociągając za sobą tłumy.
Tę drugą wersję, jakkolwiek jej nie przytaczają żywoty oficjalne, możemy przyjąć w zupełności. Możliwe, że legenda, która zachowała się w Komborni i Prałkowicach odnosi się po prostu do postojów Świętego w tych miejscach i związana jest z głębokim wrażeniem, jakie wywarły kazania Świętego. Około roku 1453 św. Jan przebywał w klasztorze krakowskim. Wtedy przybył do Polski wielki reformator franciszkański, św. Jan Kapistran. Dążył on, jako współpracownik św. Bernardyna ze Sieny, do przywrócenia zakonowi ścisłej surowszej reguły z czasów św. Franciszka z Asyżu. Ponieważ zwolennicy Bernardyna i Kapistrana chcieli zachować czyli obserwować regułę pierwotna, nazywano ich obserwantami, podczas gdy odłam bardziej umiarkowany otrzymał nazwę konwentualistów.
Pierwszy kościół zakonników św. Jana Kapistrana stanął w Krakowie na Stradomiu pod wezwaniem św. Bernardyna ze Sieny. Od tej nazwy otrzymali zakonnicy u ludu nazwę Bernardynów, która dotąd im pozostała.
Obecność i kazania św. Jana Kapistrana wielkie na obecnych czyniły wrażenie. Wielu ludzi, mających nawet stopnie akademickie, wstąpiło wtedy do Obserwantów. I św. Jan, mający w sobie, jak wszyscy święci, dużo heroizmu, potrzebę ofiary, potrzebę dokonań najwyższych zatęsknił do tego surowszego zakonu.
Gdy Jan wrócił do Lwowa, gdzie przez pewien czas był kustoszem miejscowej kustodii, tęsknota jego nie ustawała. A właśnie wtedy zawitali Bernardyni do Lwowa.
Dowódcą wojsk kresowych, pilnujących we Lwowie bezpieczeństwa Rzeczypospolitej, był wtedy Andrzej ze Sprowy Odrowąż. Aby wojsko jego miało własnych duszpasterzy, sprowadził do Lwowa na kapelanów dwóch Bernardynów. Dał im cząstkę gruntu za Bramą Halicką, w roku 1463 magistrat dodał im ziemi i oto powstał skromny drewniany kościółek i klasztorek.
Obserwanci rozwinęli działalność nadzwyczaj energiczną. Ludności podobało się, że wprowadzili do kościoła śpiewy polskie, gdyż dotąd śpiewano tylko po łacinie. Odtąd śpiewy kościelne w języku rodzinnym upowszechniły się w całej Polsce. Prowadzili też Bernardyni bardzo skuteczną propagandę wśród schizmatyków i Ormian, którzy wtedy jeszcze nie byli związani unię z Kościołem katolickim. Popi schizmatyccy chcieli niejednokrotnie spalić klasztorek, żeby wykurzyć ze Lwowa niebezpiecznych dla nich misjonarzy.
W roku 1464 podczas zarazy morowej Bernardyni na Przedmieściu Halickim wymarli. Skorzystali z opuszczenia klasztoru schizmatycy i spalili go. Ale ludność odbudowała klasztor z kościołem. Budowa ta była jakby małą, warowną forteczką, chroniącą zakonników przed wszelkimi napaściami.
Św. Jan nawiązał stosunki z Obserwantami i coraz to bardziej podobało się mu twarde ich życie. Ale Franciszkanie Konwentualni nie chcieli oczywiście wypuścić od siebie zakonnika takiej doskonałości.
Pewnego razu gwardian rozmawiał z kilkoma obywatelami Lwowa, gdy przystąpił do niego Jan i poprosił:
— Ojcze gwardianie, proszę mi pozwolić pójść do Obserwantów!
Gwardian nie zwrócił uwagi na poważny jego ton, gdyż był czym innym zajęty. Wydało mu się, że chodzi tylko o pozwolenie odwiedzenia Obserwantów. Odpowiedział więc z roztargnieniem:
— Idź, bracie, w imię Pańskie!
Św. Jan poszedł na przedmieście halickie, gdzie go w ubogim drewnianym klasztorku przyjęli z radością. A Jan miał świadków, że otrzymał pozwolenie od gwardiana na wyjście z klasztoru Konwentualistów.
Nic dziwnego, że zakony ubiegały się o to, by mieć współbratem św. Jana, gdyż doskonałość jego była niezwykła.
Widzieliśmy na przykładzie owego pieszego wyjścia do Lwowa, jak wielkim było jego posłuszeństwo. Niemniejszym było umiłowanie reguły — tego prawa, którym rządzi się zakonnik, które jest ramą, utrzymującą jego życie, by nie poszło w rozsypkę i chaos.
Nie ma innej drogi dla człowieka, by się wyrabiał duchowo, jak nałamywanie się do czegoś, jak normowanie swoich codziennych praktyk i czynów pewnymi przepisami. Jeżeli idzie się zawsze tylko za swym nastrojem, zachceniem, nie ma nigdy wysiłku, nie ma ćwiczenia.
Dlatego pamięć na regułę, najściślejsze jej obserwowanie, rozkład dnia, którego zakonnik zawsze się trzyma jest dla niego czymś koniecznym, by osiągnąć doskonałość. Św. Jan lubił bardzo słuchać czytania reguły, a kiedy nie mógł w starości sam czytać, kazał ją sobie odczytywać. Myśl o tych przepisach, podtrzymujących pracę duchową zakonnika, przejmowała go zawsze głębokim rozrzewnieniem. Już to dowodziło wielkiej jego świątobliwości, gdyż św. Wincenty Ferreriusz, dominikanin, powiedział, że kto regułę św. Franciszka co do litery zachowa, jest świętym i śmiało może być kanonizowany.
Św. Jan dążył do spełniania posług najniższych i kiedy mu tego odmawiano, martwił się bardzo. Będąc już starszym człowiekiem i nawet piastując urzqd zakonny, uprosił sobie, by mógł usługiwać braciom do stołu. Zgodzono się, by czynił to raz na tydzień, w piątek.
Miał wielkie nabożeństwo do Matki Boskiej, która nieraz mu się ukazywała jeszcze w pustelni. Legenda mówi, że pewnego razu, gdy trwał na modlitwie, objawiła się mu Matka Boska, mówiąc:
— Janie, będziesz patronem Rusi!
Podobnie, jak św. Jan Kanty, nie znosił św. Jan z Dukli obmowy. W ogóle cenił milczenie, nie lubił mówienia niepotrzebnych słów i zabierał głos tylko po to, by powiedzieć coś, co by mogło ludziom poddać lepsze myśli, kazać zastanowić się nad swym życiem, nad Bogiem. Zwłaszcza nie znosił posądzeń i pomawiania ludzi o gorsze intencje, niż mieli w istocie. Pamiętał on słowa swego przełożonego, o. Babtysty de Leanto:
— W kim się znajduje występek podejrzenia, niepodobna, aby był zbawiony!
Regułę ubóstwa zachowywał w zupełności, nie miał w swojej celi nic prócz brewiarza, krucyfiksu i reguły.
Ożywiając zamierające siły modlitwą, nigdy św. Jan nie próżnował. Jeżeli nie był zajęty pracą duszpasterską lub księgami, to brał się do pracy ręcznej.
A przede wszystkim w uniesieniu ciągłej miłości dla ludzi, dla których zmienił cichą swoją i beztroską pustelnią na klasztor i przebywanie wśród niedoskonałości i grzechów świata, rozdawał siebie bez końca. Otwierał duszę na cały świat i marzył:
— Oto stanie się jedna owczarnia i jeden pasterz!
Nic dziwnego, że św. Jan pociągał do siebie dusze. Najważniejszą sprawą w kresowym Lwowie było połączenie kościołów, nawrócenie schizmatyków. Byli różni dyzunici we Lwowie: protestanci (bo nie brak było i Niemców) schizmatycy, Ormianie.
Do nich przemawiał przy każdej sposobności św. Jan i przyciągał do Kościoła prawdziwego nawet duchownych innych wyznań. Nawrócenia jego stały się głośne. Był on w ogóle wybitnym kaznodzieją. Jeżeli widział gromadę ludzi, wchodził na jakieś podwyższenie i zaczynał przekonywać, zachęcać, wołać za sobą…
To też nienawidzili go duchowni schizmatyccy i urządzano na niego nieraz zamachy, których uniknął szczęśliwie.
Nawrócił on wielu Ormian i schizmatyków.
W r. 1472 papież Sykstus IV nakazał kapitule generalnej Obserwantów, by wyznaczyli pokutnych misjonarzy przeciw herezjom zachodnim, zwłaszcza husytyzmowi. Polscy Obserwanci na kapitule swojej w Poznaniu, która się odbyła tegoż roku, polecili urząd kaznodziei pokutnego we Lwowie św. Janowi z Dukli. Wtedy husytyzm nie szerzył się tak bardzo na wschodniej naszej rubieży, docierał do niej tylko czasami. Za to na Śląsku, na pograniczu czeskim rozpowszechniły się te zgubne nauki. Jak każda herezja, wnosiły ze sobą rozprzężenie społeczne. Husyci ówcześni, zwłaszcza odłam ich, skrajni taboryci, mówili:
— Kto własność posiada, posiada w niej grzech!
Ale taboryci wprowadzali tę zasadę w życie nie tak by wyzbyć się własności, jak czynią zakonnicy, ślubujący ubóstwo, lecz tak, by z własności ogołocić innych. Husyci okazywali, że odrzucają własność w ten sposób, że rabowali innych.
Dawało to powód do wielkiej swawoli, do wielkich nadużyć i gwałtów. Całe pogranicze śląskie cierpiało od husytów-rozbójników. Było dużo takich postaci, wyłamujących się zupełnie spod prawa, np. w XV w. Mikołaj Siestrzeniec Będziński, który był postrachem Śląska i który przywiózł nowinki religijne z Czech, kiedy tam posłował z polecenia króla. Husytyzm wykoleił go zupełnie i uczynił skazańcem i człowiekiem potępionym przez społeczeństwo.
Jan z Dukli zwalczał gorliwie wszystkie błędne nauki, ale nie tyle gromił, co miłością zniewalał. On to rzucił podwaliny unii kościoła ormiańskiego w Polsce z katolickim. On to nawrócił rzesze Rusinów. Słusznie można go nazywać „Patronem Rusi”.
Głosił kazania w różnych miejscach i różnych kościołach kolejno po polsku, po rusku i po niemiecku, trafiając w ten sposób do wszystkich, niezależnie od różnicy narodowości.
Także chętnie odwiedzał Rusinów i Ormian w ich domach i tam rozmawiał z nimi, pociągając za sobą ku Kościołowi.
Wiedział teraz dobrze, dlaczego ten sam głos, który kazał mu szukać kiedyś pustelni, potem posłał go między ludzi, jako misjonarza, jako apostoła!
Kiedy św. Jan przebywał w Krakowie, zjednał on sobie już wielką miłość ludzi, którzy rozumieli, ile może im pomóc ten zakonnik w drodze do zbawienia. Kiedy wrócił do Lwowa i był już obserwantem, przybyły za nim aż z Krakowa dwie niewiasty, przejęte duchem św. Jana Kapistrana i przez niego samego zaprawione do życia religijnego. Było to w roku 1482. Poddały się one kierownictwu duchownemu św. Jana. Wkrótce przyłączyło się do nich dużo innych kobiet, łaknących życia w Bogu. Powstało zgromadzenie. Św. Jan ułożył im regułę, wzorowaną na przepisach Trzeciego Zakonu i oto zaczęły pracować we Lwowie ss. Bernardynki. Mieszczanie lwowscy zbudowali dla nich na Przedmieściu Halickim klasztor i kościół. Czyniły one wiele dobrego i bardzo długo trwało to zgromadzenie, przechowując pamięć swojego założyciela.
Tak więc był św. Jan z Dukli nie tylko apostołem, lecz i organizatorem życia religijnego.
Na starość ciężką próbę musiał znieść św. Jan: on, zawsze tak czynny, tak dużo pracujący umysłowo, utracił wzrok. Ale jako człowiek Boży, znosił cierpliwie kalectwo. I nie przestawał pracować, jak mógł. Dużo przesiadywał w konfesjonale. Czasami na rozkaz przełożonych głosił kazania. I modlił się więcej, niż kiedykolwiek. Bo już zamknięte były dla niego szerokie gościńce świata.
Chociaż stracił ziemski wzrok, ale było mu to wynagrodzone: otrzymał dar proroczy i nieraz podczas długich modlitw ukazywała mu się Matka Boska. Wtedy widział na nowo, wtedy przestawał być ślepcem…
Przepowiedział on braciom, że zamiast ubogiego drewnianego klasztorku, który wówczas mieli, stanie tu wielki kościół i klasztor. Tak też się stało.
Św. Jan był coraz słabszy. Wreszcie, po przyjęciu Sakramentów św., 29 września 1484 r. zasnął cicho.
Wieść o jego śmierci natychmiast rozeszła się po Lwowie. Zaczęto wołać:
— Święty umarł, święty!
I zaczęł gromadzić się tłum, by ujrzeć po raz ostatni zwłoki.
A przy trumnie zaczęły dziać się cuda. Niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, głusi słyszą, chorzy zostają uleczeni! I w wielu wypadkach życiowych wstawiennictwo św. Jana z Dukli przyniosło pomoc cudowną.
Ciało pochowano w zwykłym grobie w chórze zakonnym. Ale już po trzech latach cześć Świętego tak wzrosła, że wyjednano u papieża Inocentego VIII pozwolenie podniesienia ciała i przeniesienia do okazałego grobu. Z powodu wojny w roku 1521 podniósł relikwie o. Jan Komorowski, prowincjał Bernardynów w Polsce i autor znanej kroniki bernardyńskiej, zawierającej wiadomości o rozwoju zakonu, pracach jego misjonarskich i o wybitnych zakonnikach. Kości obmyto, przełożono do trumny dębowej i umieszczono w nowym grobie. Później Mikołaj Daniłowicz, który doznał wielu łask od bł. Jana, wybudował piękny grobowiec z jego figurę w postawie leżącej.
Ten grobowiec istnieje dotąd, chociaż relikwie już przełożono do srebrnej trumienki i umieszczono w ołtarzu. Przy tym grobie stawiają w naczyniach i flaszkach wodę, która, według wierzenia ludowego, nabiera wtedy właściwości cudownych. Później zabierają ją do domu.
Wodę czerpią wierni ze studni koło kościoła, która jest na miejscu dawnego grobu św. Jana.
Cześć św. Jana nie ustawała, chociaż jego proces kanonizacyjny toczył się bardzo powoli. Przy grobie stawiano tyle świateł, że zaledwie pomieścić się mogły. Co dzień odprawiano przy grobie 6 Mszy św. Dokoła namnożyły się wota złote i srebrne, tabliczki dziękczynne, dary… Składali ich dużo kupcy, Ormianie i inni, udając się w podróż, która w owych czasach nie była nigdy bezpieczna ze względu na grasujących rozbójników.
Pierwszy biskup ormiański, który przyjął unię, Mikołaj Torosiewicz, z uroczystą procesją przybył do grobu. Nawiedzali św. Jana z Dukli także i królowie polscy. W roku 1621 odwiedza grób Zygmunt III z całym dworem. W roku 1633 królewicz Jan Kazimierz składa jako wotum rękę szczerozłotą, później zaś, już jako król, dziękuje u grobu za ocalenie Lwowa. W roku 1672 Michał Korybut Wiśniowiecki z żoną Eleonorą byli u grobu i słuchali kazania ks. Popławskiego, które dotąd się przechowało w drukowanej broszurze.
W wieku XVII odwiedził grób św. Jana król Jan III z synem Jakubem, legatem papieskim Pallavicinim i kardynałem Radziejowskim.
Gorącymi czcicielami Jana byli również znakomici hetmani polscy: Jan Zamojski, Stanisław Żółkiewski i Karol Chodkiewicz.
Przed zwycięstwem pod Chocimem Jan III wzywał pomocy kilku świętych, między innymi i św. Jana, jemu więc także częściowo przypisywano to zwycięstwo. W ogóle Lwów kresowy, stojący na szlaku napadów tatarskich i tureckich uważał św. Jana za patrona w walkach z bisurmanami. Rotmistrz Olewiński w wojsku Marka Sobieskiego, skłonił swoich podkomendnych, by obrali sobie za patrona bł. Jana i obiecali mu wotum w razie szczęśliwego powrotu do domu. Żołnierze usłuchali go i żaden z nich nie poległ. Złożyli też kosztowne wotum u grobu cudotwórcy. Hetman Koniecpolski, prosząc w imieniu swoim i swego rycerstwa o beatyfikację Jana, pisał: „byśmy, kiedy się chwieją ściany Rzeczypospolitej, posiadali obrońcę świętego przeciw dzikim najazdom pohańców, a nie masz w stronach naszych takiego świętego, w którego by przyczynę lud tak mocną pokładał ufność jaką ma w Janie z Dukli”.
I Lwów doznał kilkukrotnej wydatnej opieki św. Jana: w roku 1505 — przed Bohdanem, hospodarem multańskim, w roku 1648 — przed Chmielnickim i Tuhaj-Bejem, w roku 1655 — przed nawałą tatarską, w roku 1721 — przed straszliwą zarazą. Kiedy w 1848 roku Moskale bawili w Dukli w drodze z Węgier, gdzie tłumili narodowe powstanie węgierskie, zawlekli cholerę. I z tych czasów znane są wypadki uzdrowienia od zarazy.
Znany jest obraz Jana Matejki: „Obrona Lwowa”. W roku 1648 podstąpiła pod mury Lwowa nawała kozacka zbuntowanego Chmielnickiego, wspomaganego przez wojsko tatarskie Tuhaj-Beja. Już miały paść mury miasta, dzicz nacierała coraz to gwałtowniej….
Chmielnicki wraz z Tuhaj-Bejem stali niedaleko od murów miasta. Nagle po niebie rozlała się jasność. I oto ujrzeli klęczącego w powietrzu zakonnika, który ze wzniesionymi rękami patrzył błagalnie w górę… Widocznie modlił się…
Wizja ta, którą ujrzeli również mieszkańcy Lwowa, napełniła takim przerażeniem przesądnych Kozaka i Tatara, że woleli odstąpić od oblężenia. Wzięli tylko 50 tys. okupu i oddalili się.
Wdzięczni za wielokrotne ocalenie, lwowianie wystawili pomnik św. Janowi z Dukli na placu przed kościołem Bernardynów.
Dużo razy przekładano i badano relikwie, wciąż im nie dając spokoju, długo trwał proces beatyfikacyjny aż wreszcie w r. 1733 zatwierdzona została cześć bł. Jana z Dukli. W roku 1735 cześć tego dotychczasowego patrona Rusi rozszerzona została na Polskę i na Litwę.
Chodziło już tylko o kanonizację. Zebrano na ten cel w roku 1769 dużą sumę — 94.000 zł. Ale rząd austriacki, kiedy przyszły rozbiory, potrafił sumę tę zagarnąć.
W roku 1884 ożywiła się jeszcze bardziej cześć Jana z Dukli, gdy obchodzono 400 letni jubileusz jego śmierci. Uroczystość ta wypadła niezmiernie okazale. Ponieważ Jan z Dukli ratował kraj w klęskach publicznych, przeto uroczystość ta nabrała charakteru narodowego. Ukazało się wtedy dużo żywotów i w czasopismach wierszy najlepszych piór, jak Maria Konopnicka, Bartusówna itd.
Znany pisarz, Bartłomiej Zimorowicz w książeczce „Domus virtutis et honoris” (rok 1672) tak pisał o Janie z Dukli:
„Tyś sam nadzieją dla bram miasta. Nad nimi przeciw Porcie Ottomańskiej ustawiczną straż trzymasz. Nie tylko nieprzyjacielskie najazdy, lecz i grozę zarazy od nas oddalasz. Ilekroć napad turecki, hordy tatarskie, nawała moskiewska, kurzawa mołdawska, bunty kozackie Lwowowi zalewem groziły, ilekroć okoliczne ziemie płonęły pożogą wojny i płomienną obręczą okoliły miasto, zawsze ono pod tym puklerzem nietknięte pozostało. Słusznie więc na grobie twoim królowie berła, hetmani buławy, zwycięzcy sztandary, konsulowie laski, nowożeńcy wieniec, słabi swą niemoc, a zdrowi swe dary składają”.
Źródło:
Anna Zahorska, Święci Polscy, 1937
Artykuły, które mogą Ci się spodobać:
Św. Jan z Dukli – Kanonizacja
W 1754 roku król August IIII Sas wniósł do Rzymu prośbę o kanonizację bł. Jana z Dukli. Prośbę ponowił w 1764 roku król Stanisław August Poniatowski, uczynił to także sejm polski. Niewola przerwała jednak te zabiegi. Dopiero w 1957 roku Episkopat Polski wystąpił do Stolicy Świętej z ponowną prośbą. Kanonizacji dokonał w Krośnie papież Jan Paweł II podczas swojej wizyty w dniu 10 czerwca 1997 roku.
Źródło:
brewiarz.pl
Grafika: Fragment obrazu Jana Matejki Bohdan Chmielnicki z Tuhaj Bejem pod Lwowem – fragment przedstawiający św. Jana z Dukli.
Zapisz się do newslettera
Chciałbyś co jakiś czas otrzymywać powiadomienia o nowych, ciekawych biografiach?Zapisz się do newslettera: