Św. Kazimierz (1458-1484), a właśc. Kazimierz Jagiellończyk, był polskim królewiczem, synem Kazimierza IV Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki. Od 1481 roku był namiestnikiem królewskim w Koronie Królestwa Polskiego. Jest jednym z najbardziej popularnych polskich świętych. Kanonizowany został w 1602 roku. Jest patronem Polski, Litwy i diecezji radomskiej.
Św. Kazimierz – życiorys, cuda
Z krwi Jagiellonów powstał św. Kazimierz. Ród ten, poczyna się od Władysława Jagiełły, który ochrzcił Litwę, doprowadził Polskę do wielkiej świetności i rozkwitu. On to połączył z Polską Litwę i Ruś, on to przywrócił jej oderwane przez Krzyżaków Pomorze. Żyła jeszcze w rodzie tym pamięć o świętobliwej królowej Jadwidze, o bohaterskim Władysławie Warneńczyku, który poległ w obronie chrześcijaństwa w bitwie z Turkami.
Ojcem św. Kazimierza był Kazimierz Jagiellończyk, człowiek dobry i bardzo wierzący. Hojny dla otoczenia i dla ubogich, sam nie znosił rozrzutności, ubierał się skromnie, unikał zbytków w prowadzeniu dworu. Lubił zabawy i uczty, ale na nich wodę tylko pijał. Spełniał wszystkie przepisy Kościoła z taką gorliwością i był tak dobrym jego synem, iż Papież pozwolił, żeby Msza św. była dla niego odprawiana nawet po południu.
Jako król, Kazimierz Jagiellończyk był sprawiedliwy, bystrego rozumu. Dobrze pojmował, czego Polsce potrzeba i potrafił ją doprowadzić do jeszcze większej potęgi. Umiał wybierać doradców, umiał wychować swych synów.
Matka św. Kazimierza, Elżbieta z rodu Habsburgów, którzy aż do czasów wielkiej wojny panowali w Austrii, była godną małżonkę takiego króla. Tak samo gorliwa katoliczka, jak i on, tak samo dbała o panowanie dobrych obyczajów na dworze. W dzieciństwie zaznała nawet niedostatku, chociaż córka cesarza. Źli opiekunowie nie dbali o nią, nieraz chodziła w wytartych sukniach i lichym obuwiu. Dlatego rozumiała dobrze niedostatek i nie tylko wspomagała ubogich i dzieci miłosierdzia uczyła, lecz przyzwyczaiła je do skromności w ubraniu, jedzeniu, w zaspakajaniu wszystkich potrzeb.
Ta rodzina królewska, tyle myśląca o Bogu, wyraźnie doznawała Jego błogosławieństwa. Para królewska żyła w miłości i zgodzie. Elżbieta była mądrą doradczynię i pocieszycielkę swego męża. Kazimierz niechętnie rozstawał się ze swoją rodzinę. Jeżdżąc po kraju, to na Litwę, to do Wielkopolski, a wracajęc do stolicy — Krakowa, zabierał ze sobą żonę i dzieci.
Szczęścił Bóg temu zgodnemu pożyciu, dając Kazimierzowi sześciu synów i siedem córek. Jak zgodnie świadczę dziejopisarze i współcześni, wszystkich przewyższał zdolnościami i pięknym charakterem św. Kazimierz.
Było to w Krakowie 3 października 1458 roku. Miasto już spało. Tylko na zamku królewskim na Wawelu jasno było w niektórych oknach. Nie spał król Kazimierz. Z niepokojem czekał wieści z komnat królowej…
Tymczasem to modlił się, to rozmawiał z otaczającymi go dworzanami.
— Miłościwy panie — mówił jeden z nich — w wielkiej chwili może Bóg pośle koronie polskiej nowego dziedzica. Ci goście, posłowie narodu czeskiego, którzy dziś przyjechali, wiele wróżą Polsce dobrego.
— Tak — król odrzecze — przyjaźń nam ofiaruje król czeski, Jerzy z Podjebradu. Co więcej, chce, aby po nim syn nasz najstarszy, Władysław, zasiadł na tronie czeskim.
— I wielka stąd korzyść dla Kościoła może wypłynąć — odezwał się kapelan nadworny króla — wszakże w Czechach zaczyna się szerzyć herezja husycka. Ile dobrego może tam zdziałać król, który będzie gorliwym katolikiem!
Król skinęł w milczeniu glowq i podszedł do okna. Uderzyła go jasność wielka wokół zamku.
Okrył się prędko futrem i wybiegł na ganek. Tu, jak opowiadają stare kroniki, ujrzał, że kula świetlista otaczała całą górę, na której wznosił się zamek wraz z katedrą. Miasto całe u stóp Wawelu było pogrążone w głębokim mroku. Nagle na niebie powstał dziwny szum i nad Wawelem zawisła w powietrzu wizja nieziemska: ujrzano Matkę Boską w koronie na głowie, w otoku promieni jeszcze silniejszych od tych, które tworzyły kulę wokół zamku. Otaczał Ją orszak aniołów z rozwiniętymi skrzydłami. Najświętsza Panna wyciągniętymi dłońmi zdawała się błogosławić zamek i jego mieszkańców. Po chwili zjawisko znikło. Z daleka tylko rozbrzmiał chór anielski.
Lud tłumaczył tę zjawę w ten sposób, że rodzina królewska, otoczona jasnością z nieba, miła jest Bogu, miasto zaś pogrążone było w ciemności na znak swych grzechów. Było to dla mieszczan upomnieniem do pokuty, dla rodziny zaś królewskiej znakiem łaski. Ten orszak niebieski sprowadził, zda się, duszę św. królewicza na ziemię, gdyż urodził się tegoż dnia o świcie.
I rosło dzieciątko, od razu otoczone miłością i cichym uwielbieniem tych, co tej cudownej nocy zapomnieć nie mogli.
Przeznaczony od kolebki na króla, mały Kazimierz od razu okazywał prawdziwe swe powołanie — powołanie świętego. A miłość Boża tym łatwiej mogła w nim się rozwijać, że od samej matki wychodził przykład i zachęta.
Od najmłodszych lat królowa co dzień odmawiała z dziećmi sama pacierze w kaplicy, przylegającej do jej sypialni. Odmawiała głośno Ojcze nasz, Zdrowaś, litanię do Matki Boskiej i modlitwy do św. Stanisława, bł. Bronisławy i św. Kingi. Pierwszym wychowawcą królewiczów był uczony mistrz Weis. Kazimierz nie tylko chętnie słuchał nauk nauczyciela, nie tylko chętnie się modlił wraz z matką w kościele, lecz często sam przerywał zabawy z bratem, klękał, składał rączki i modlił się. Ze łzami wzruszenia patrzyli na to rodzice i dworzanie. Czuło się, że z dzieckiem tym łaska Boża weszła pod dach królewski. Kazimierz był wrażliwy na wszelkie cierpienia, nie znosił, by niszczono coś żywego. Pewnego razu chłopcy biegali po błoniach za Smocza Jamą. Patrzyli na Wisłę, słuchali z daleka sygnaturki z kościoła Mariackiego, dzwoniącej srebrnie w przedziwnie czystym powietrzu w tym miejscu uroczym. Dokoła rosły żółte dmuchawce. Starszy Władysław począł je rwać, odrzucając i szarpiąc niektóre.
— Nie przystoi pozbawiać życia roślin, którymi Bóg przyozdobił nasza ziemię — powiedział poważnie Kazimierz.
I Władysław usłuchał młodszego brata. Od dziecka wszyscy słuchać go musieli, chociaż przemawiał z tak wielką słodyczą.
Za tyle dobroci, za posłuszeństwo, łagodność uwielbiali go wszyscy na dworze królewskim i nazywali świętym królewiczem. Od dziecka ukazywała mu się w snach Matka Boska, do której miał szczególne nabożeństwo. Dnia 18 lipca 1461 roku Kazimierz otrzymał od Niej we śnie rozkaz uciszenia namiętności ludu krakowskiego i ocalenia od pożaru kościoła Franciszkanów i całego miasta.
Następnego roku we wrześniu Kazimierz miał widzenie prorocze zwycięstwa Polaków nad Krzyżakami. W rzeczy samej za panowania Kazimierza Jagiellończyka toczyła się przez lat kilkanaście wojna z Krzyżakami, która skończyła się odzyskaniem przez Polaków Pomorza.
Głównym nauczycielem królewiczów był kanonik krakowski, uczony historyk, Jan Długosz.
Po Władysławie i Kazimierzu powiększyło się grono jego uczniów. Podrósł Jan Olbracht, Aleksander, Zygmunt zwany później Starym, Fryderyk, który został potem biskupem i kardynałem. Rodzice, chcąc wychować chłopców w zupełnej czystości, trzymali ich chętnie z dala od dworu. Przebywali więc wraz ze swym wychowawcą w Tyńcu pod Krakowem, w Nowym lub Starym Sączu, w Lublinie, Łęczycy, a gdy królewska para bawiła na Litwie — w Trokach lub Miednikach.
Królewicze chowani byli w surowej prostocie. W lecie mieli ubrania z prostego samodziału, w zimie nosili kożuszki. Tylko w czasie uroczystości, kiedy byli wzywani na dwór królewski, ubierano ich w jedwabie i szkarłat. Wtedy witając dostojnych gości, wygłaszali mowy po łacinie. Oświata nie była wówczas bardzo rozpowszechniona. Z podziwem też i uznaniem słuchano uczonych królewiczów. Sława o nich rozchodziła się aż po sąsiednich krajach.
Pokarmy pacholąt królewskich były niewybredne, posłanie ich twarde. Zabawy ich trwały krótko i nigdy inaczej, jak pod dozorem wychowawców. Cały czas pożytkowali chłopcy na naukę lub praktyki religijne. Kazimierz takie szczęście znajdował w modlitwie, że zazwyczaj wszyscy już skończyli odprawianie nabożeństwa i wyszli, a on wciąż jeszcze klęczał wniebowzięty.
Kiedy pewnego razu zatopiony był w modlitwie w kaplicy wtenczas, gdy wszyscy już wychodzili, Długosz zbliżył się do niego i dotykając jego ramienia, powiedział:
— Wstań, święty chłopcze!
Rozumiał już wtedy ten mąż bogobojny, że Kazimierz jest dzieckiem niezwykłym, że jest przyszłym świętym.
Miał Kazimierz już w dzieciństwie tę miłość dla całego świata, ten wdzięk ujmujący, który właściwy jest ludziom bożym o sercu niezamącenie czystym. Zachował się opis pobytu św. Kazimierza w dzieciństwie w Nowym Sączu. O świcie wychodził bocznymi drzwiczkami, które dotychczas ukazują w murze zamkowym. Towarzyszył mu służący. Szedł do kościoła o.o. Franciszkanów lub Norbertynów-Premonstratensów. Tam śpiewał jutrznię razem z mnichami, potem zostawał na Mszy św. Z kościoła szedł nawiedzać ubogich i chorych. Gdy nieszczęśliwi otrzymawszy zapomogę, dziękowali mu i całowali go po rękach, mówił:
— Nie ja to wam daję. To z łaski mego ojca, który mnie zaopatrzył, otrzymujecie te dary, jemu więc bądźcie wdzięczni.
I naprawdę od ojca swego otrzymywał Kazimierz pieniądze, ale na zabawki i łakocie dla siebie. On zaś wołał rozdać je innym.
Starszy brat Kazimierza, Władysław, powołany został na tron czeski. Wyprawił go tam król po długich wahaniach. Doradził ten krok Kallimach; z powątpiewaniem odnosił się do tej wyprawy Długosz. Wszakże w Czechach szerzyła się wtedy herezja husycka. Kiedy król jednakże dodał go do boku młodziutkiego królewicza (Władysław liczył wtedy lat 15), aby mu towarzyszył do Czech, Długosz pojechał z nim do Pragi. Tam proponowano mu godność arcybiskupa bez pozwolenia papieża, ale godności tej nie przyjął.
Władysław nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Starał się zrobić dla kościoła, co tylko mógł. Bronił jego praw wobec heretyków i popierał nawracających się. W tym celu też posłał go na tron czeski ojciec, ale przypuszczał, że więcej uda mu się zrobić. Władysław był łagodny, lecz charakteru mało energicznego i nie potrafił silną ręką wesprzeć Kościoła.
Dlatego papież popierał raczej króla węgierskiego, Macieja Korwina. Sądził on, że ten dzielny wojownik, objąwszy panowanie nad dwoma sąsiadującymi krajami, będzie mógł lepiej stawić opór Turkom.
Maciej Korwin był synem słynnego wojownika węgierskiego, Hunyadego, który wraz z św. Janem Kapistranem obronił przed Turkami Białogród i wyrzucił ich z granic Węgier. Papież ufał mu bardzo, widział w nim zbawcę chrześcijaństwa od Turków.
Nieprzyjaciele Polski byli zawsze czynni. Czy w sprawach z Krzyżakami, czy, jak teraz, w sprawie następstwa tronu, przedstawiano wszystko w Rzymie na niekorzyść Polaków. A do Polski było daleko i nie było wtedy nie tylko radia i samolotów, lecz nawet kolei. Trudno było czasem obronić swą sprawę królowi polskiemu.
Nie tylko przy objęciu tronu czeskiego przez Władysława nie był papież po stronie Jagiellonów, lecz i w sprawie węgierskiej także był źle powiadomiony.
Bo oto przybyło do Krakowa poselstwo panów węgierskich, niezadowolonych z okrucieństw Macieja Korwina, który rządził Węgrami żelazną ręką. W imieniu swoim i prymasa Węgier zapraszali oni 13-letniego Kazimierza na tron węgierski.
Miał do niego prawo Kazimierz przez matkę swoją, krewną Zygmunta Luksemburczyka, i przez wuja, Władysława Pogrobowca i przez stryja, Władysława Warneńczyka, który zginął pod Warną w zapasach z wrogami krzyża. I przez Piastów jeszcze miał prawo do korony św. Szczepana. Wszakże to córka Ludwika Węgierskiego a wnuczka królowej z rodu Piastów, Elżbiety, piękna królowa Jadwiga wiązała węzłem nieprzedawnionym oba narody.
I oto drugi z kolei syn Jagiellona wyruszył po koronę.
Król przydał mu wojsko polskich rycerzy i dobrych doradców. Sam odprowadził go do granic królestwa. W chwili tak niebezpiecznej, kiedy Węgrom groziła zagłada, kiedy Turcy mieli się usadowić w samym sercu Europy, niebezpiecznym i nieopatrznym byłoby oddawanie steru rządów i dowództwa z rąk doświadczonego wojownika w ręce dziecka prawie, jakim był wówczas Kazimierz. Rozumieli to przedstawiciele Kościoła. Nie chcieli tylko wyrozumieć doradcy Stolicy św., że poza młodziutkim Kazimierzem stanąłby również władca i wojownik wypróbowany — Kazimierz Jagiellończyk.
Chociaż było to wbrew interesom domu Jagiellonów, których potęga bardzo by wzrosła, Kazimierz Jagiellończyk usłuchał jednak posła papieskiego — legata Tylmana Szlechta z Kolonii, kiedy ten prosił go nie sprawiać trudności Maciejowi Korwinowi w tak ciężkiej chwili. Tak samo, jak później Jan Sobieski, postawił ponad interes swojego kraju — interes całego chrześcijaństwa. I uczynił to tak samo na żądanie Stolicy Piotrowej.
Czy z tej ofiary ziemskiej nie spłynęły łaski nieskończone na Polskę? Można być tego pewnym. Wszak za Kazimierza Jagiellończyka Polska wzrosła w bogactwa, potęgę, oświatę. Wszak za króla tego żyli liczni święci, którzy modlitwą swą i siłą duchową osłonili Ojczyznę.
A i sam królewicz Kazimierz, którego ominęła ziemska korona, uzyskał niebieską i deszczem łask zasypał rodaków, broniąc ich nawet przed wrogami.
Legat Tylman Szlecht i Jan Wątróbka udali się z polecenia króla Kazimierza do jego syna i do panów węgierskich, prosząc ich o zawarcie pokoju, zaszczytnego dla obu stron.
Kazimierz, opuszczony nawet przez swoich, gdyż wojsko polskie zaciężne rozpraszało się do reszty, nie otrzymawszy żołdu, szukał schronienia w Gilowie. Stamtąd wrócił do Polski.
Po powrocie król kazał zamieszkać królewiczowi przez pewien czas w Dobrzycach nad Rabą wraz z Długoszem. W rozmowach z ukochanym nauczycielem odzyskał Kazimierz równowagę.
W lipcu 1472 roku Kazimierz wraz z ojcem podążył na spotkanie Marka, patriarchy akwilejskiego, którego papież Sykstus IV posyłał dla ostatecznego zawarcia pokoju między Węgrami i Polską.
W Wieliczce spotkano legata. W pięknie przybranej sali przyjęli go król i jego synowie, Kazimierz, Jan Olbracht i Aleksander. Kazimierz wypowiedział wtedy mowę po łacinie, która się przechowała.
Kazimierz występuje w tej mowie, jako prawy dziedzic tronu węgierskiego. Przypomina papieżowi, jak sprawiedliwie oceniał czyny Jagiellonów, chrzest Litwy przez Władysława Jagiełłę, krew przelaną przez Warneńczyka w obronie wiary. Przypomina, jak pożytecznym byłoby popieranie dążeń Jagiellonów i to przypomina właśnie teraz, gdy łaska papieska przechyliła się na stronę Macieja Korwina. Dziękuje papieżowi, że sprawy Jagiellonów nie spuszcza z oka i jako sprawiedliwy ojciec wysyła legata, który niby gwiazda ma zajaśnieć na polskim niebie. Jest on gościem pożądanym w królestwie, wystawionym na napady barbarzyńców, Turków i Tatarów. Legat zechce spokój i zgodę w Polsce od sąsiadów ubezpieczyć i zapewnić królewiczom należne im następstwo tronu w Czechach i na Węgrzech.
W przyjaźni delegata wita wzrost wiary i katolicyzmu, chwałę boską i ludzką, wykorzenienie schizmy i herezji.
Jagiellonowie mieli rzeczywiście prawo do tronu węgierskiego. Myślał też o objęciu tego tronu na siebie po śmierci Macieja Korwina Kazimierz Jagiellończyk. Kiedy Maciej Korwin zszedł z tego świata, Węgrzy obrali królem Jagiellona, ale Władysława Czeskiego. Kazimierz nie był z tego zadowolony. Mówiono wtedy powszechnie, że w Polsce po ojcu Władysław już nigdy nie zasiądzie na tronie, pomimo prawa starszeństwa. Za następcę tronu należało teraz uważać Kazimierza. Wielu dworaków zaczęło wtedy zabiegać o względy przyszłego króla, schlebiać mu i nadskakiwać.
Kazimierzowi sprawiało to prawdziwą przykrość. Kiedy raz ktoś wspomniał, że będzie królem, odpowiedział na to:
— Daj Boże, żeby pan i dobrodziej mój, ojciec, którego mi Pan Bóg czcić kazał, jeżeli być może, nigdy nie umierał, a szczęśliwie królował. Niech ja pierwej umrę, abym na ojca mego śmierć nie patrzał. Na to królestwo nie jestem łakomy, ani sposobny, bo na inne mnie Pan Bóg stworzył, które nam Jezus męką swoją zgotował. Z samym sobą mam dużo do roboty, abym mógł nad swymi złymi skłonnościami panować. Rządzenie królestwem wielkiej mądrości potrzebuje i ciężki przed Panem Bogiem z tego rządzenia rachunek.
Odkąd Kazimierz skończył lat szesnaście i przestał pobierać nauki, król, chcąc go do przyszłych rządów przygotować, brał go wszędzie ze sobą. Był więc Kazimierz na przyjęciach posłów zagranicznych, na zjeździe króla z wielkim mistrzem Krzyżaków w Malborgu, na sejmie w Piotrkowie itd.
Litwini prosili króla, żeby przysłał im Kazimierza albo Jana Olbrachta, by rządzili Litwą w jego nieobecności. Król odpowiedział na to:
— Póki żyję, rządów Litwy nikiomu nie ustąpię.
I zaraz pojechał sam rządzić Litwą na lat pięć, zostawiwszy na swoim miejscu Kazimierza.
Dobre, łagodne, sprawiedliwe były te rządy. Przez całe dwa lata był Kazimierz namiestnikiem swego ojca i w jego imieniu wszystkie sprawy załatwiał. Zostały o jego rządach świadectwa współczesne: list jego do mieszkańców miasta Wrocławia, którzy się skarżyli na rozboje na Śląsku i świadectwo jednego Niemca, a trzeba pamiętać, że nieskorzy są Niemcy do oddawania sprawiedliwości Polakom. Ów Niemiec pisze:
— Był bardzo mądry i świątobliwy. Dwa lata w Polsce rządził i wszyscy ludzie oddawali mu największe pochwały.
Ale Kazimierz coraz niechętniej zajmował się sprawami państwa, a i słabe zdrowie stanęło mu na przeszkodzie. Pozwolił mu też król do końca życia mieszkać swobodnie w Wilnie.
Dzięki niemu, założono w Polsce dużo kościołów i klasztorów, które mogły chwalić Boga i pracować dla dusz. I zawsze wyjednał on u króla wszelkie przywileje dla Kościoła.
Chcąc doprowadzić do jedności Kościoła na Litwie, skłonił on króla do wydania rozkazu, by nowych kościołów prawosławnych na Litwie nie budowano, a starych nie naprawiano. Jeszcze za czasów Piotra Skargi chowano ten przywilej w kapitule wileńskiej.
Leżało też bardzo na sercu Kazimierza pogaństwo na Litwie. Chociaż blisko wiek upłynął od chwili nawrócenia Litwy przez Jadwigę i Jagiełłę, ale jeszcze w głębokich borach litewskich kryły się szczątki pogaństwa, jeszcze żyli w grzechu i ciemnocie ludzie, nie znający prawdziwego Boga, zachowujący obyczaje barbarzyńskie, składający krwawe ofiary. Kazimierz nie uspokoił się, aż sprowadzono na Litwę dużo misjonarzy, zakonników i księży świeckich. Szli oni śmiało w głąb lasów. Napotykali święte dęby i ukryte świątynie pogan, w których bożkom drewnianym cześć oddawano. Przemawiali łagodnie do tych czcicieli wężów i okrutnego bóstwa Perkunasa. Z wiarą razem wprowadzali obyczaje mniej dzikie, oświatę, cześć dla kobiety, wyższe formy życia i uprawy roli, narzędzia i wynalazki. W głębi posępnych puszcz sosnowych zaczynały rozbrzmiewać dzwony kościołów i pieśni nabożne.
Bardzo cieszył się Kazimierz tą pracą swych misjonarzy.
W umartwieniu, w modlitwie, żył królewicz na jednym z najbogatszych dworów Europy, gdzie nieraz panował przepych iście wschodni. Skromnie ubrany, cichy przechodził królewicz wśród gwaru i hucznych zabaw. Każdy potrzebujący mógł zwrócić się do niego. Był opiekunem i jałmużnikiem wdów, sierot, ubogich.
Nie znosił Kazimierz w swym otoczeniu ludzi, żyjących grzesznie, niemoralnie. Kiedy widział takich, upominał ich. Wzywał do siebie, przemawiał, zachęcał, by przystępując do Sakramentów, łaskę Bożą wzywali na pomoc.
A były obyczaje Polaków w XV wieku bardzo rozluźnione i nieraz barbarzyńskie. Na wielu wpływał Kazimierz zbawiennie, wielu odzwyczaił od żartów grubych i nieskromnych i od jeszcze gorszych czynów.
Ofiarowawszy się Matce Boskiej i przeczystemu Jej synowi, Kazimierz nie myślał o miłości ziemskiej, stronił od kobiet, nie podnosił na nie oczu. Umartwiał się, odpędzając pokusy i nieraz nie tylko głodził się, sypiał na gołej ziemi, lecz i nosił włosiennicę.
Ostatnie lata życia Kazimierz spędził w Wilnie. Ojciec go tam zostawił, gdyż nie chciał brać udziału w rzędach krajem, bojąc się, by władza nie zaćmiła jego umysłu i nie zraniła jego serca. Przygotowywał się już na uczestnika niebieskich chórów.
Mieszkając w Wilnie na zamku dolnym, nieraz wstawał w nocy i szedł do kościoła boso, przyodziawszy się byle jak. Jeżeli zastawał kościoły zamknięte, kładł się krzyżem przed ich progiem i trwał na modlitwie w nieziemskim zachwyceniu. Straż nocna, obchodząc miasto, nieraz go tak znajdywała i dziwiła się i budowała taką gorącą pobożnością.
Św. Kazimierz był wzrostu średniego, oczy i włosy miał ciemne, nos równy, twarz pokrytą delikatnym rumieńcem. Cała postawa jego była pełna szlachetnej powagi. Znać w nim było silnego ducha i dobroć anielską.
Ale piękne to ciało było wątłe i chorowite. Dlatego też ojciec jego zrezygnował z nadziei, by tron po nim objął ten syn tak zdolny i mądry, tak umiejący jednać sobie ludzi i tak dobrze oceniający wypadki i sprawy państwowe. Kazimierz znosił dolegliwości z wielką cierpliwością, okazując nawet radość z tego powodu, że może połączyć się z męką krzyżową Chrystusa.
Na rok przed śmiercią zapadł Kazimierz na gruźlicę. Wyjechał wtedy na Litwę, gdzie czuł się zawsze dobrze, ale choroba go nie opuszczała.
W lutym 1484 roku stan zdrowia Kazimierza poprawił się. W kraju zapanowała radość. Król wyjechał na sejm do Lublina, opuszczając ukochanego syna, Jan Rzeszowski, biskup krakowski, z radości darował królewiczowi własne miasto — Krasnystaw. Ale niedługo trwała ta radość. Choroba znów zaczęła nękać Kazimierza.
Lekarze ówcześni przypuszczali, że przyczyną choroby królewicza jest życie zbyt wstrzemięźliwe, które prowadził. Radzili mu, by popełnił grzech nieczysty, a zaraz się poprawi. Ale Kazimierz odpowiedział:
— Tego nigdy nie uczynię, abym dla doczesnego zdrowia miał Pana Boga gniewać, Jego rozkazanie przestępować i łaskę Jego świętą tracić. Lepiej niech umrę, aniżeli bym miał się zmazać.
I z największym spokojem zaczął się gotować do śmierci.
Król dowiedział się, że Kazimierzowi jest gorzej i wnet rzuciwszy najpilniejsze sprawy, pośpieszył do Grodna, gdzie dogorywał Kazimierz. Dokoła niego zebrała się rodzina, księża i zakonnicy.
Opatrzony Sakramentami, Kazimierz konał cicho. W pewnej chwili powiedział:
— Panie, w ręce Twoje oddaję ducha mojego!
I śliczna dusza jego uleciała do nieba.
Żałość niezmierna ogarnęła cały kraj. Kallimach pisał:
— Powinien był albo się nie urodzić, albo nigdy nie umierać, by takiego smutku nie być przyczyną.
Ciało Kazimierza ubrano w szkarłatną przezroczystą szatę i pochowano w Wilnie, w katedrze. Zgodnie z życzeniem królewicza, na piersiach jego położono spisaną na pergaminie ulubioną pieśń do Matki Boskiej: Omni die dic Mariae — Dnia każdego, Boga mego…
Po 122 latach otworzono trumnę, przenosząc ciało do innej kaplicy, i znaleziono jeszcze tę pieśń w dobrym stanie. Lud, wielbiąc św. Kazimierza, śpiewał ją i śpiewa dotąd. Ciało Kazimierza przy otwarciu grobu okazało się niezepsute i wydawało miłą woń.
Już brat Kazimierza, król Zygmunt Stary, wystarał się o zaliczenie brata w poczet świętych. Na jego prośbę papież Leon X polecił swemu posłowi w Polsce, Zachariaszowi Ferreri, sprawdzić cuda i szczegóły życia św. Kazimierza. Kiedy komisja, wyznaczona do tego wraz z Zachariaszem Ferreri, zebrała wszystkie dane o królewiczu, papież kanonizował go i dekret oddał w jednym odpisie biskupowi płockiemu, Erazmowi Ciołkowi. Ciołek, wysłany w tym celu do Rzymu, otrzymawszy dekret, umarł na zarazę, panującą wtedy w Rzymie. Dekret zaginął po jego śmierci. Ale pomimo to lud zawsze gromadził się u grobu św. Kazimierza i czcił go po śmierci.
W 118 lat po śmierci Kazimierza król Zygmunt III wystarał się u papieża o ponowną jego kanonizację. Święto królewicza wyznaczył Ojciec św. na 4 marca. Dzień ten jest dotąd wielkim świętem dorocznym, odpustowym w Wilnie. Papież Klemens VIII wraz z dekretem kanonizacji wręczył posłowi króla Zygmunta, ks. Święcickiemu, chorągiew z wizerunkiem św. Kazimierza. Podczas podróży swej do Rzymu, ks. Święcicki ze swym orszakiem musiał się przeprawiać przez wezbrany Niemen. Podróżni płynęli na tratwie z powiązanych czółen. W pewnej chwili jeden z wioślarzy przechylił się, wiosło mu się złamało i sam wpadł w wodę. Zguba jego była oczywista. Ale jeden z księży padł na kolana, błagając:
— Św. Kazimierzu, wielki nasz Patronie, ratuj nas i tego tonącego!
Prąd popędził tratwę do brzegu, a wkrótce z fal wynurzył się i wioślarz. Opowiadał on, że jakieś ręce utrzymywały go nad powierzchnią wody, odgarniały fale, zalewające usta.
Kiedy ks. Święcicki przybył z dekretem i choręgwią do Wilna, odbyła się wielka uroczystość dnia 10 maja 1604 roku. Cale miasto przybrano zielonymi drzewkami, dywanami, obrazami, kwiatami i wieńcami. Ustawiono bramy tryumfalne. Procesja z muzyką, śpiewami, rozwiniętym sztandarem szła przez miasto i przy każdej bramie wygłaszano kazania. Nad procesją ukazał się bocian i z klekotem siał na drzewcu chorągwi, potem zaś poleciał ku katedrze, jakby prowadząc tam procesję.
Lud orzekł, że to jest znak urodzaju i uzdrowienia okolic bagnistych. I rzeczywiście lata następne na Litwie były pomyślne i urodzajne, a i w całym państwie działo się dobrze. Dzięki wstawiennictwu św. Kazimierza wygrano bitwy, rozproszono bandy rozbójnicze, tłumy uzdrowionych, ślepych, chorych, chromowych sławiły przemożnego Patrona.
Uroczystość zakończyło poświęcenie miecza hetmana Karola Chodkiewicza, który wyruszał stąd na wojnę przeciw Szwedom.
Zbudowano potem inna kaplicę królewską i przeniesiono tam znowu ciało z wielkimi uroczystościami. Wtedy już przy ponownym otwarciu trumny znaleziono tylko kości. Zaczęto więc po trochu rozdawać cząstki kości na relikwie. Posłano je nawet do Neapolu i Belgii, gdzie potworzyły się stowarzyszenia religijne młodzieży pod wezwaniem św. Kazimierza.
Podczas wojen niejednokrotnie relikwie św. Kazimierza wywożono z Wilna i ukrywano w różnych miejscach, by nie wpadły w ręce nieprzyjaciół lub nie zostały sprofanowane.
Wróciły jednak na swoje miejsce w katedrze, tylko choręgiew z jego wizerunkiem zginęła podczas wojen.
Św. Kazimierz nie tylko leczył chorych i pomagał ludziom, proszącym w różnych wypadkach i nieszczęściach, dobry i miłosierny po śmierci jak i za życia. Pomagał on w ważnych chwilach całej Polsce, myślał o ojczyźnie swojej o którą się tak troszczył, dla której pracował za życia.
W połowie XV wieku zebrały się w Polsce bandy rozbójników pod wodzą niejakiego Szafrańca. Przebiegały one dzielnice Polski, nawołując do napaści i grabieży zamków i miast. Pożoga i krew szła ich śladami. Trudno było schwytać i dosięgnąć te lotne oddziały, wynurzające się z lasów to tu, to tam. Po śmierci św. Kazimierz uprosił u Boga, że bandy te udało się otoczyć i wytrącić, a tak spokój znów zapanował w kraju.
W 1518 roku za Zygmunta I, wojska rosyjskie wtargnęły na Litwę i straszliwie pustoszyły kraj. Król Zygmunt nie mógł na razie zebrać więcej nad 2000 niewyćwiczonego żołnierza. Szczupłe to wojsko skierowało się pod Połock i miało się przeprawić przez Dźwinę. Ale Dźwina wezbrała i przejście wydawało się niemożliwym. Wojsko chciało już zawrócić, gdy nagle ukazał się młodzieniec w białej szacie na białym koniu. Wołał on na żołnierzy:
— Za mną! Tędy! tędy!
I przeszedł rzekę.
Wojsko wahało się jednak. Wtedy młodzieniec wrócił i zachęcił ich jeszcze raz do przeprawy, mówiąc:
— Tu jest bród, przejdziecie bezpiecznie.
Wojsko ośmieliło się i przeszło rzekę bez szwanku. Młodzieniec znikł. Wtedy żołnierze zrozumieli, kto był ich przewodnikiem i zawołali:
— Św. Kazimierz, św. Kazimierz nas prowadzi!
I ufając w jego pomoc, garstka 2.000 ludzi uderzyła na Rosjan i pobiła ich w słynnej bitwie pod Połockiem.
Roku następnego Moskale wrócili w 60 000 wojska, chcąc pomścić swoją klęskę i zaczęli palić i rabować miasta i osady. Polacy znowu wystąpili przeciwko nim zaledwie w liczbie 2 000. Ale będąc taką drobną garstką wobec tłumów nieprzyjaciół, wahali się rzucić na nich. I znowu ukazał się tenże sam młodzieniec na białym koniu, co w zeszłym noku, i powiewając sztandarem, wzywał, by szli za nim.
Poznawszy św. Kazimierza, Polacy uderzyli na hufce moskiewskie i znieśli je doszczętnie.
Hetman Chodkiewicz po poświęceniu swej szabli na grobie św. Kazimierza udał się pod Kircholm z 3 400 żołnierzy i 7 armatami. Przeciwko niemu wystąpiła armia szwedzka, licząca 14 000 ludzi. Ufając w pomoc św. Kazimierza, do którego miał wielkie nabożeństwo, Chodkiewicz uderzył na wroga i odniósł jedno z najświetniejszych zwycięstw, znanych w historii Polski.
W roku 1654 Rosjanie zajęli Wilno i postawili konie w kościele św. Kazimierza. Wtedy ukazał się św. Kazimierz, wypędził je wraz z koniuchami, którzy to zrobili i kazał, żeby powiedzieli dowódcy moskiewskiemu:
— Pan Bóg obrażony przez grzechy nasze dał się zmiękczyć. Ale co do was, to wybiła godzina waszej zagłady i będziecie zmuszeni szukać schronienia aż za Wołgą.
W roku 1683 Jan Sobieski, udajęc się pod Wiedeń, kazał co dzień o 6 rano odprawiać Msze św. z wystawieniem Przenajświętszego Sakramentu w kaplicy św. Kazimierza. Wróciwszy z pod Wiednia, bohaterski król dziękował św. Kazimierzowi przy grobie jego za orędownictwo.
Niezliczone wota, zawieszone przy grobie św. Kazimierza świadczą o jego cudach, o tym, że nie został niewysłuchany nikt, ktokolwiek się udał do niego, czy to w nieszczęściu osobistym, czy to z modlitwą o odwrócenie klęsk narodowych.
Obok św. Stanisława Kostki, powinien być św. Kazimierz także patronem starszej młodzieży, dając jej przykład siły charakteru, najpiękniejszych cnót, goręcej wiary i czystości.
Źródło:
Anna Zahorska, Święci Polscy, 1937
Artykuły, które mogą Ci się spodobać:
Św. Kazimierz – patron
Od 1636 roku św. Kazimierz jest głównym patronem Litwy, a od 1948 roku szczególnym patronem młodzieży litewskiej (ogłosił to papież Pius XII). Jest jednym z historycznych patronów Polski, a od 1960 r. również jednym z patronów Kawalerów Maltańskich. Jest patronem i orędownikiem poświęcających się służbie publicznej. Na Litwie uważany jest również za opiekuna rzemieślników.
Św. Kazimierz jest także patronem archidiecezji wileńskiej i białostockiej, diecezji radomskiej (od 1992 roku), drohiczyńskiej i pińskiej oraz miasta Radom (od 1983 roku).
Najstarszym kościołem na terenie Polski, którego Święty jest patronem, jest świątynia oo. reformatów w Krakowie, erygowana w 1672 r. Św. Kazimierz jest również patronem Odznaczenia nadawanego przez Organizację Monarchistów Polskich z Wrocławia – „Krzyż Świętego Kazimierza Królewicza”.
Źródło:
wikipedia.org
Grafika: Św. Kazimierz na obrazie w katedrze wileńskiej (ok. 1520), autor nieznany, domena publiczna, http://www.kazimieroparapija.lt/sv-kazimieras/
Zapisz się do newslettera
Chciałbyś co jakiś czas otrzymywać powiadomienia o nowych, ciekawych biografiach?Zapisz się do newslettera: